leśne harce

– Trzymaj się prawej strony! – Rzuciłem przekrzykując warkot silnika. – Powinniśmy przejechać!
Sławek dodając gazu zręcznie lawirował między drzewami.
Po chwili, kilkadziesiąt metrów przed nami, zobaczyłem ogromną skarpę.
– Popatrz, zaraz coś Ci pokażę! – Mój towarzysz był wyraźnie podniecony. Zresztą, kogo nie podnieca jazda Land Roverem po leśnych bezdrożach! Sam siedziałem przypięty pasami i podkręcony do bólu, kurczowo trzymając się, czego popadnie.
– Jedziemy!
Jeep na początku stanął dęba, a potem z impetem runął w dół po stromym stoku. Przez chwilę poczułem się jak w wagoniku kolejki górskiej, żołądek mając tuż przy samym gardle. Ale jazda! I kto by pomyślał, że będę się włóczył po lasach niedaleko stolicy, na dodatek w samochodzie terenowym. Jednak, czego to się nie robi dla podniesienia poziomu adrenaliny?
Po kilku zręcznych skrętach z powrotem wylądowaliśmy na polnej drodze prowadzącej do domu. Żona mojego przyjaciela przygotowała świetne pierogi, których przedsmak mieliśmy już poprzedniego wieczoru.
Egh! Szkoda tylko, że to, co dobre szybko się kończy.
W drodze powrotnej, pomyślałem sobie, że za chwilę znów przesiądę się do mojej, litrowej pojemności, maszyny.
Nie! Takim autem nigdy nie pojadę do lasu. No… chyba, że na grzyby…?

Pan przychodzi…

Wspólnota znów rozjechała się po świecie. Zostałem sam. Pilnuję domu. W związku z tym pozwoliłem sobie na luksus dłuższego spania. Nie codziennie pojawia się taka możliwość. Zazwyczaj kładę się spać dość późno, bo wieczorem sporo się dzieje i przez to w ciągu dnia niekiedy chodzę skołowany. Jednak już nie przeszkadza mi to podrywać się z łóżka o szóstej z minutami. Chłód wdzierający się z korytarza do mojej celi jest jak zimny prysznic na otrzeźwienie.
Przypominam sobie seminaryjne poranki sprzed lat… To dopiero było ciężkie wstawanie! Niejednokrotnie w ostatniej chwili. Kubeł zimnej wody na głowę i bieg do kaplicy, żeby się nie spóźnić. Kiedy o tym myślę przychodzi mi do głowy refleksja pewnej krakowskiej mniszki, z którą kiedyś prowadziłem ożywioną dysputę.
– Jeśli w rozkładzie dnia mamy pobudkę o 5.30 – mówiła – to znaczy, że o 5.30 Pan przychodzi. Nie wcześniej i nie później! Jeśli przesypiasz tę chwilę, to tak, jakbyś przespał łaskę, która chce na ciebie spłynąć.
Rozmawialiśmy dość długo. Było to przed laty i dziś już niewiele pamiętam z tej rozmowy, jednak refleksja o porannym wstawaniu pozostała w mojej głowie do dnia dzisiejszego. Pewnie dlatego, że wtedy było to dla mnie trudne. Dziś sporo myślę o wykorzystywaniu czasu, o chwytaniu dnia, o pustych przelotach i o chwilach przelatujących przez palce. Chciałoby się nie zmarnować niczego.
Zmarnowane przecież nigdy nie wraca…

wielki świat chorych ludzi

Wyglądam przez okno na kawałek podwórka. Świat zlany wczorajszym śniegiem i deszczem wcale nie wróży poprawy pogody. Zimno. Po wczorajszym przegrzaniu się z powodu zabiegania nos mam znów pełen smarków. Nawet myśleć mi się nie chce… A przyjaciele ciągle chcą mnie leczyć. Tłumaczę, że nie potrzeba. Zresztą, przecież sama ich obecność jest najlepszym lekarstwem na przeziębienie.
Zbieram się więc w sobie i resztką sił uśmiecham się łobuzersko… do życia! Jak ból w kościach, czuję, że ma mi jeszcze sporo do zaoferowania!

tak ludzka

Życie nieustannie pokazuje mi ile jestem wart. Sporo? Trochę? Niewiele..?
Myśląc o świętości, myślę sobie o doświadczeniach słabości, upadków, grzechu… No bo przecież na świętość najlepiej patrzy się przez pryzmat własnego człowieczeństwa.
Tyle w życiu przeszedłem, a tak niewiele potrafię… Nadziwić się nie mogę!
I świętość… tak ludzka, że aż niemożliwa.