śmiercionośna izolacja
Przymusowa kwarantanna, nawet w klasztorze, skutecznie pacyfikuje wszelkie przejawy indywidualności. Coraz mniej zostawia miejsca na ekscentryzm i wyjątkowość. Ulepiona z ograniczeń niczym walec wyrównuje wszystko, co mogłoby wyjść poza jej ramy. Nie jest już istotne czy czegoś chcesz czy nie chcesz – teraz po prostu musi tak być, na niektóre sprawy przestajesz mieć wpływ i powinieneś się z tym pogodzić. Jeśli tego nie zrobisz zniszczy cię frustracja i złość, a ty przez nie potem zniszczysz innych. Tworzymy jedenastoosobową wspólnotę, powinniśmy więc trzymać się razem, jednak nie jest to proste. Pomimo wszystko dobrze, że chociaż potrafimy zjednoczyć się przy kilku inicjatywach, jakie podjęliśmy na naszym podwórku i w jakie wplątujemy, oczywiście na tyle, na ile się da, sympatyków klasztoru i kościoła. Niewielki to fragment wspólnego życia i zaangażowania wspólnoty, na dodatek w dużej mierze zdalny, ale daje wiele radości i poczucia, że dysponując ubóstwem środków i możliwości też można zrobić coś dobrego.
Święta spędziłem w zawieszeniu pomiędzy domem a kościołem. Właściwie niczym szczególnym tegoroczna Pascha nie różniła się od dni, jakie ją poprzedzały. Poza jedynie wyjątkowym charakterem sprawowanej liturgii oraz poza świątecznymi posiłkami zjedzonymi ze spokojem przy świątecznym stole i przyprawionymi świadomością, że nigdzie nie trzeba się spieszyć. Tempo życia znacznie wyhamowało, co wszyscy zauważyliśmy. Nie jest to jednak komfortowa sytuacja, i każdy z nas z pewnością wiele oddałby za to, żeby wreszcie życie wróciło do normalności.
Póki co żyję tym, co mam, tym co jest w zasięgu ręki, na co sytuacja jeszcze mi pozwala. Słuchając w czasie Wigilii Paschalnej homilii brata Aleksandra pomyślałem, że być może grobem, w którym w jakiś sposób powinienem umrzeć jest właśnie ten czas izolacji, doświadczenia niemocy, ludzkiej ograniczoności, poczucia, że wiele z tego, co mnie spotyka jest poza moją kontrolą, na co nie mam wpływu, że tym grobem są wszystkie moje zadufania i opory, obawy i lęki, to pogrzebane w niemożliwości oczekiwania i nadzieje, frustracje i złości i wszystko inne, co sprawia, że tak naprawdę już nie żyję. Umieranie więc może być trudne. Ufam jedynie, bo tyle tylko mi zostało, że Bóg pozwoli mi potem narodzić się na nowo.