ostrość widzenia

Siedząc przy biurku próbowałem rozszyfrować kwestionariusze diagnostyczne wypełnione przez jednego z uzależnionych od alkoholu pacjentów przychodzących do naszej poradni. Zauważyłem, że od jakiegoś czasu mam trudności z czytaniem. Stosunkowo szybko męczy mi się wzrok. Oczy robią się bardzo wrażliwe na światło i zaczynają piec. Litery często widzę jakby zamazane, a czasem mam wrażenie, że wprost tańczą mi przed oczyma. Odkryłem, że niekiedy zdecydowanie lepiej czytam bez okularów. Zdumiewa mnie ten fakt, zwłaszcza, że nigdy wcześniej tak nie miałem. Spoglądałem więc na przyniesione bazgroły próbując odczytać poszczególne wyrazy i złożyć je w zdania. Pismo było nieregularne, bardzo chaotyczne. Litery często zachodziły na siebie tak, jakby pisane były na kolanie albo w pośpiechu. Na szczęście, z wielkim trudem co prawda, ale jednak udawało mi się je rozczytać. Na osobnej kartce papieru notowałem przychodzące do głowy myśli, spostrzeżenia i refleksje. Żeby niczego nie przegapić, żeby wszystko dobrze rozeznać i odpowiednio zinterpretować.

W pracy psychoterapeutycznej, zresztą, w każdym innym leczeniu również, bardzo ważna jest diagnoza. Chcąc komuś efektywnie pomóc, najpierw prawidłowo wypadałoby rozeznać co mu jest. Dopiero biorąc pod uwagę jego stan fizyczny i psychiczny, przeżywane trudności, wewnętrzne wyposażenie, a więc zasoby i deficyty oraz cały życiowy kontekst można ustalać strategię pomocy. Uwzględniając oczywiście również to, nad czym sam zainteresowany chce pracować i na co jest gotowy.

Coraz bardziej poirytowany własnym ograniczeniem wczytywałem się w to studium szaleństwa starając się zrozumieć jego osobliwość. Wraz z wgłębianiem się w lekturę i pojawianiem się różnych refleksji zaczynała przychodzić jasność. Układanka przybierała konkretne, znajome mi kształty. Koncentracja życia wokół spożywania alkoholu, objawy zespołu abstynencyjnego, utrata kontroli, picie pomimo oczywistych szkód zdrowotnych, społecznych i moralnych itd.

Pomyślałem, że historie nasze i przeżywane trudności aż tak bardzo nie różnią się od siebie. W nich rzeczywiście jesteśmy do siebie podobni. W sytuacjach trudnych tak samo sobie nie radzimy, tak samo mamy własne wypracowane sposoby zachowań, podobne mechanizmy obronne, dzięki którym udaje nam się przeżyć do dnia następnego. Zdarza się czasem i taki moment, w którym wszystkiego jest już za dużo, czara goryczy przelewa się i niczego nie jesteśmy już w stanie kontrolować. Poczucie bezsilności, bezradności, przed którym skutecznie próbowaliśmy się bronić nagle staje się bardzo trudnym doświadczeniem. Niekiedy nawet traumatycznym. Okazuje się, że nie można już od niego uciec. Życie zaczyna być do tego stopnia niemożliwe, że nie sposób prowadzić go dalej. Spotkałem wiele osób, które będąc w takim stanie próbowały odebrać sobie życie. Kiedy o tym piszę przychodzi mi na myśl uczucie pustki, które powoduje stan ogólnego zagubienia i poczucia bezsensu, mam jednak refleksję, że w przypadku osób uzależnionych od alkoholu bądź innych chemikatów, bezsens i rozpacz mają swoje źródło w wymieszaniu wszystkiego, w chaosie, w rozmyciu wszelkich granic, jakie mocno wpływa na utratę poczucia własnego JA. A więc tego, kim jestem, co o sobie myślę i na co mam wpływ.

Dosyć, wystarczy. Odłożyłem na bok resztę niedoczytanych kartek, zapisałem ostatnią złotą myśl na marginesie i z krzesła przy biurku przeniosłem się na stojący obok fotel. Przecierając dłonią piekące oczy odetchnąłem z ulgą. Usiadłem wygodnie odchylając się do tyłu i zamknąłem zmęczone oczy. W najbliższym czasie sam powinienem poszukać specjalistycznej pomocy. Żeby tak móc na powrót odzyskać zdolność ostrego widzenia (sic!).

Dziewczyna z Osiedla

Przyszedł moment podsumowania. Nic nadzwyczajnego. Na każdego przecież przychodzi. Jednak w społeczności trzeźwiejących uzależnionych przywiązujemy do niego wagę szczególną. Nie poprzez nadawanie mu jakiegoś bliżej nieokreślonego abstrakcyjnego znaczenia, ale przez odniesienie do konkretnej, rzeczywistej sytuacji. Do tego „tu i teraz”. W tym przypadku do bardzo realnego końca programu terapeutycznego. Tym razem zadanie podsumowania kilkumiesięcznej terapeutycznej pracy nad sobą przypadło w udziale Dziewczynie z Osiedla.

Słuchając jej osobistych i dość intymnych wynurzeń, pomyślałem sobie o stosunku do zasad, o które ocieram się na ulicy i o tym, że można wobec nich przyjmować różne postawy. To tak, jakbyś określał swój do nich stosunek poprzez stawanie w odpowiednim miejscu. Z tyłu, z boku albo w środku, bliżej lub dalej. Można więc je, po prostu, najzwyczajniej w świecie pieprzyć, tzn. mieć je gdzieś, uważać za bezsensowne, ograniczające i będące zamachem na Twoją wolność. Można nieco inaczej, próbować się do nich dostosować. To znaczy – przybrać postawę pozornej akceptacji. To coś takiego, że niby przyjmuję, zgadzam się, ale wewnętrznie, w środku i tak swoje myślę. Jest jeszcze trzecia możliwość. Według niej można wreszcie przyjąć je i uznać za swoje własne. Trzecia możliwość przynosi spokój, nie ma w sobie nic z konfliktu. Pozwala pójść dalej, wyzwala.
Dziewczyna z Osiedla mówiła o formie pewnego dostosowywania się, a może nawet i akceptacji… Słuchałem uważnie, ale jej słowa jakoś do mnie nie przemawiały. Nie słyszałem i nie czułem w nich autentyczności. Wydawało mi się, że więcej było w nich lojalności względem podwórkowej ferajny, niż autentycznego i płynącego z przekonania samookreślenia się w towarzystwie trzeźwiejących słuchaczy. Zresztą, na dobrą sprawę od dostosowywania się, czyli pozornej akceptacji, do całkowitej afirmacji nie jest zbyt daleko. Może zaledwie trzy albo cztery przecznice. Żadna więc odległość. Wszystko więc przed nią.
Na koniec podsumowania, w informacji zwrotnej powiedziałem jej, że trzeźwienie zawsze powinno zmierzać do odkłamywania rzeczywistości, do nadawania nowych znaczeń odartym z iluzji pojęciom i prawom, i do uznawania ich za swoje własne. Ot i wszystko.