twórca i tworzywo
Od jakiegoś już czasu, niecierpliwie i w znużeniu wielkim spoglądałem na zegarek. Strasznie męczy mnie przesiadywanie w salach konferencyjnych i audytoriach i wysłuchiwanie monotonnych i zupełnie nieciekawych sprawozdań, relacji czy też wykładów czytanych z kartki beznamiętnym głosem. Nie nadaję się więc na uczestnika konferencji naukowych i obrad, a także na bycie członkiem komisji zbierających się, nawet periodycznie, by roztrząsać jakieś tam problemy. No, chyba że to ja staję na katedrze i mam przedstawić przygotowany wcześniej elaborat ;)) Chociaż… właściwie tego też nie lubię. Zdecydowanie lepiej czuję się w małej grupie, w której każdy, jednocześnie, może być wykładowcą i słuchaczem, prowadzącym i prowadzonym albo, jak mawiał filozof z Rejsu – twórcą i tworzywem ;))
Siedząc z przodu, w drugim rzędzie foteli, zaczynałem mieć już poważne trudności w ukrywaniu swojego znużenia. Wyrzucałem sobie, że nie usiadłem dalej w głębi sali, albo że nie pomyślałem o tym, by schować się za czyimiś plecami. Teraz jednak było już po jabłkach. Byłem zmęczony, miałem za sobą długą podróż. Wstałem po czwartej rano, bo już o piątej mieliśmy wyjechać. Pokonanie tych kilkuset kilometrów zajęło nam prawie osiem godzin. A poza tym było dość gorąco.
Prelegent tymczasem mielił w ustach kolejne słowa, z których właściwie nic nie wynikało. No, może niewiele… Zresztą, główny wątek wykładu straciłem już dawno temu. Na szczęście czas płynął. I teraz, jak nigdy wcześniej, byłem mu za to wdzięczny ;))