twórca i tworzywo

Od jakiegoś już czasu, niecierpliwie i w znużeniu wielkim spoglądałem na zegarek. Strasznie męczy mnie przesiadywanie w salach konferencyjnych i audytoriach i wysłuchiwanie monotonnych i zupełnie nieciekawych sprawozdań, relacji czy też wykładów czytanych z kartki beznamiętnym głosem. Nie nadaję się więc na uczestnika konferencji naukowych i obrad, a także na bycie członkiem komisji zbierających się, nawet periodycznie, by roztrząsać jakieś tam problemy. No, chyba że to ja staję na katedrze i mam przedstawić przygotowany wcześniej elaborat ;)) Chociaż… właściwie tego też nie lubię. Zdecydowanie lepiej czuję się w małej grupie, w której każdy, jednocześnie, może być wykładowcą i słuchaczem, prowadzącym i prowadzonym albo, jak mawiał filozof z Rejsu – twórcą i tworzywem ;))

Siedząc z przodu, w drugim rzędzie foteli, zaczynałem mieć już poważne trudności w ukrywaniu swojego znużenia. Wyrzucałem sobie, że nie usiadłem dalej w głębi sali, albo że nie pomyślałem o tym, by schować się za czyimiś plecami. Teraz jednak było już po jabłkach. Byłem zmęczony, miałem za sobą długą podróż. Wstałem po czwartej rano, bo już o piątej mieliśmy wyjechać. Pokonanie tych kilkuset kilometrów zajęło nam prawie osiem godzin. A poza tym było dość gorąco.
Prelegent tymczasem mielił w ustach kolejne słowa, z których właściwie nic nie wynikało. No, może niewiele… Zresztą, główny wątek wykładu straciłem już dawno temu. Na szczęście czas płynął. I teraz, jak nigdy wcześniej, byłem mu za to wdzięczny ;))

weź się ogarnij

Rychło w czas! Ale lepiej późno, niż wcale! – Pomyślałem, kiedy po refleksjach sprzed roku, tych o dojrzewaniu, zacząłem zastanawiać się nad tym, ile czasu przeleciało mi przez palce. Czego nie wykorzystałem? Ile zmarnowałem? Co zawaliłem? Na ile udało mi się dojrzeć? Bo przecież nie mam nawet rumieńców, no chyba, że od mrozu.
Bilans na szczęście nie okazał się tragiczny. Jednak zdecydowanie mógł być lepszy.
Czasu, niestety, nie można cofnąć i nie można go też oszukać. Chociaż pamiętam, że kilka razy próbowałem to robić. Finał był taki, że oszukiwałem tylko samego siebie. No cóż, czasem, jeśli sumienie zbyt wiele wyrzuca, najlepszym wyjściem okazuje się iluzja, że nic się nie stało i że przecież tak miało być.
Czasu nie można też zatrzymać, choć niekiedy bardzo by się tego chciało. Jedyne, co można zrobić, to nauczyć się go wykorzystywać.
Snując swoje refleksje przy filiżance kawy i wcinając tiramisu zrozumiałem, że jeśli się nie ogarnę, za rok bilans może być zdecydowanie gorszy. A przecież stoi przede mną kilka wyzwań. Tak więc wypada wziąć się do pracy.