jak Marit Bjørgen

– Proszę oddychać równo i spokojnie.
Gestykulacja rękoma stającej przede mną pielęgniarki przypominała ruchy dyrygenta orkiestry symfonicznej.
– Tak… Dobrze…
Koncentrując się na utrzymaniu miarowości oddechu i słuchaniu komend ukradkiem spoglądałem w monitor komputera. Na ekranie, synchronicznie z rytmem oddechu pojawiały się jakieś krzywe. Niepojęte! Technika i medycyna zdecydowanie pobiegły do przodu, a i tak wciąż są sytuacje, wobec których stają się bezradne. Kolejny dzień w szpitalu, kolejne badanie i kolejne wątpliwości uniemożliwiające postawienie konkretnej diagnozy. Zresztą, najważniejsze, że wreszcie coś się dzieje…
– A teraz proszę nabrać w płuca maksymalną ilość powietrza i szybko je wypuścić… Tak… do końca… Dobrze! – Głos pielęgniarki i gestykulacja mocno zagrzewały do boju.
Kiedy to się skończy? Wydmuchałem już chyba wszystko, co mogłem wydmuchać.
– Wystarczy, dziękuję. Teraz dostanie pan lek zwiększający objętość płuc i za kilkanaście minut badanie powtórzymy.

Po zażyciu dopingu i powtórnej spirometrii okazało się, że istotnych zaburzeń wydolności oddechowej nie stwierdza się. Nie ma więc tragedii. Pomyślałem sobie jednak, że z pompowaniem pontonu, który leży w klasztornym schowku chyba miałbym pewne trudności. Zresztą, nie jestem przecież Marit Bjørgen ani Justyną Kowalczyk…

służba zdrowia

Stojąc na odrętwiałych bólem nogach, podczas wieczornej Eucharystii, pomyślałem sobie o wszystkich trudnych sytuacjach w moim życiu. O beznadziei, cierpieniu, samotności, pustce, bezradności… O dotarciu, w pewnym momencie życia, do miejsca, z którego – po ludzku – już nie można iść dalej, bo nie ma żadnych dróg. Albo, jak pisał Merton, miejsca, którego środek jest wszędzie, a obwodu nie ma nigdzie. Do teraz wspomnienie tamtego czasu przeraża, nawet pomimo tego, że dziś patrzę na nie z perspektywy doświadczeń, które przecież pozwoliły mi pójść dalej.
Święty Paweł w Liście do gminy chrześcijańskiej w Wiecznym Mieście napisał, że nic nie jest w stanie odłączyć człowieka od miłości Chrystusa. I to jest wielka pociecha. Na dziś! Zdecydowanie większa od bólu stawów, drętwienia nóg i całego dramatyzmu obecnego czasu. Mam nadzieję, że wystarczy jej na przetrwanie weekendu :) Zresztą…

Jeszcze myśl jedna.
Najbliższy termin rezonansu magnetycznego mojego kręgosłupa ustaliłem na pierwszy wolny termin (koniec marca 2014 roku), natomiast w przyszłym tygodniu będę mógł się zapisać do mojego neurologa z długimi włosami. Najbliższe wolne terminy (styczeń 2014 roku).
Muszę chyba zacząć zbierać siły również na najbliższe miesiące. Na dnie serca mam tylko cichą nadzieję, że do tego czasu nie umrę…

specjalista

– Jak minęła noc?
– Znośnie. – Odparłem.
– A jak teraz się czujesz? – Zapytała spoglądając na mnie badawczym wzrokiem.
– Smutno mi… Pomyślałem sobie, że nie nadaję się już do zajmowania kolejki w sklepie. Kiedy stoję bolą mnie nogi…

Od kilku dni uskarżam się na dolegliwości, których powodem jest mój kręgosłup. Kiedyś byłem uczestnikiem wypadku drogowego, w którym najbardziej ucierpiała pewna jego część. Od tego momentu raz na jakiś czas przypomina mi o sobie. Tym razem jednak owo przypomnienie stało się, jak nigdy przedtem, bardzo natarczywe. Postanowiłem więc wybrać się do neurologa. Zapytałem znajomych o nazwiska lekarzy godnych polecenia. Podali mi kilka. Próbowałem więc umówić się z którymś z nich na konsultację. Terminy przyjęć jednak okazywały się dość odległe, a ja przecież nie mogłem czekać. Właściwie to nawet nie byłem w stanie tego zrobić. Poprosiłem więc, w pewnej poradni neurologicznej, o zapisanie mnie na konsultację do jakiegokolwiek neurologa-specjalisty w jakimkolwiek najbliższym terminie. Miły głos recepcjonistki w słuchawce telefonu oznajmił mi, że zostałem umówiony na konsultację do doktora M w najbliższy poniedziałek, przed południem. Zanotowałem dane i podziękowałem uprzejmie.

– No i co, znalazłeś lekarza? – Zapytała kiedy znów się spotkaliśmy.
– Chyba tak. To doktor M. Próbowałem dowiedzieć się czegoś o nim z Internetu ale nic nie znalazłem.
– Zaraz, zaraz… Znam go! Kiedyś byłam u niego z podopiecznym naszego OPS-u. M to dobry lekarz, nosił kiedyś długie włosy…

wyzwalająca przestrzeń

O poranku poczułem jak znów mimowolnie dopada mnie przeziębienie. Trzymałem się dzielnie przez wiele miesięcy. No cóż, chorobie trzeba oddać swoje.
Myślałem dziś o prawie. To tak w kontekście czytań z liturgii słowa.
Prawo jest po to, by normować życie społeczne. Potrzebne. Anarchia niczego dobrego w życie nie wnosi. Wręcz przeciwnie. Stwarzając poczucie wolności tak naprawdę skutecznie ją ogranicza.
Przypomniały mi się początki mojego życia zakonnego. Z jednej strony towarzyszyła mi radość, że wreszcie znalazłem to, czego przez długi czas szukałem, a z drugiej – uczucie, że wstępując do społeczności zakonnej pozbawiłem się wielu możliwości, które stwarzało życie w świecie. Przez jakiś czas biłem się z własnymi myślami. Czy naprawdę o to mi chodzi? Czy życie zakonne jest rzeczywiście tym, w czym mogę rozwinąć swoje młodzieńcze skrzydła? Miałem wrażenie, że przestrzeń, w którą wszedłem jest niewielka. Znikoma. Jest jak wąski korytarz, w którym trzeba się zmieścić.
Potem dopiero przyszło zrozumienie. Prawo rzeczywiście ogranicza. Zwłaszcza wtedy, kiedy patrzy się na nie, jak na zbiór nakazów i zakazów. A ja tak właśnie na nie patrzyłem. Kłócąc się z samym sobą odkryłem w końcu, że prawo wcale ograniczać mnie nie musi. Zobaczyłem, że zamiast nakazywać i zakazywać może po prostu stwarzać możliwości, w których można się rozwijać. Tak więc, żeby czuć się wolnym, wcale nie chodzi o to by chrzanić wszelkie konwencje, ale by popatrzeć na nie przez pryzmat możliwości, które dają.