pocztówka z podróży

Spoglądałem na przepływający za oknem krajobraz. Pola, łąki, domy, lasy, pola… Od dobrych kilku godzin wciąż to samo. Miałem wrażenie, że wszystko zlewa się w jeden rozciągły pejzaż, szarością malowany. Tysiącem jej odcieni. Niby różniących się od siebie natężeniem barwy, ale i tak połączonych w pozbawioną blasku szaroburość. Nagle przypomniałem sobie, że przecież zabrałem na drogę zestaw podróżny składający się z napojów procentowych i jakiegoś tam jedzenia. Jeszcze raz rzuciłem okiem na jego zawartość i uśmiechnąłem się do samego siebie. Z pewnością pomoże mi przetrwać kolejne godziny i noc najbliższą. Chociaż wcale nie było najgorzej. Pomijając oczywiście przygnębiają aurę za oknem i uporczywie wbijający się do głowy monotonny stukot kół pociągu. Miła obsługa konduktorów, sympatyczne towarzystwo na okolicznych kojkach, czysta pościel i możliwość zamówienia czegoś do picia dawały nadzieję na spokojne przeżycie tej podróży.

Miasto przywitało nas deszczem i śniegiem. Wychodząc z hali dworcowej na ulicę mocniej naciągnąłem na głowę kaptur. Znów ta szaroburość. I na domiar złego mokra jeszcze. Pobiegliśmy więc szybko na pobliski postój taksówek.

Z tej podróży przypomina mi się jeszcze chwila jedna… może nawet dwie. Spędzone w palarni kawy przy lwowskim rynku i w pewnej księgarni w śródmieściu. Tak myślę sobie, że dobrze jest zachowywać w pamięci to, co daje przyjemne emocje. Smaki, zapachy, obrazy, czy zapierające dech w piersiach wrażenia. Pamiętam, jak kiedyś, dawno temu, pracując z kolegą w jednym z centrów turystycznych przy obsłudze parku linowego spotkałem osobę, która powiedziała, że kolekcjonuje wrażenia. Zapamiętałem jej słowa.

a na początku był chaos

O poranku obudził mnie dźwięk telefonu. Spojrzałem na zegarek, było dopiero po ósmej. Postanowiłem nie odbierać. W końcu mam jedyną szansę porządnie się wyspać. Kilka ostatnich dni i nocy nie dawały takich możliwości. Od piątku byłem przecież w drodze, która wymęczyła mnie okropnie. Odwróciłem się na drugi bok, zaciągnąłem kołdrę na głowę i zasnąłem…
Około dziewiątej jednak telefon zadzwonił po raz kolejny. Tym razem komórkowy.
– No to sobie pospałem! – Mruknąłem wygrzebując się spod kołdry.

Ciąg ostatnich dni to nieustanne podróże, przejazdy, wyjazdy, zajazdy… Nawet dziś w domu ktoś zaproponował wyjazd na imieniny do pobliskiego klasztoru. Z czystym sumieniem odmazałem się od wyjazdu. Nie to, żebym solenizantów nie lubił, po prostu chciałem mieć tylko trochę czasu dla siebie.
Próbuję zestroić ze sobą wszystkie sprawy, którymi się zajmuję. Nie jest to łatwe. Jedne się układają, a inne komplikują. Poza tym sam pod wieloma względami jestem niezorganizowany.
Jutro kolejna superwizja, na której znów będę miał pranie mózgu. Życie! Ot i wszystko!