punkt oparcia

– Bardzo dobra siekiera! – Usłyszałem, kiedy po raz kolejny zamierzałem zamachnąć się toporem. – Z taką to pewnie żadne rąbanie nie straszne!
– Ta…, rzeczywiście dobra! – Odpowiedziałem ocierając pot z czoła. – Ale i tak trzeba się nią porządnie namachać.
Było gorąco. Początek października, a temperatura powietrza wciąż dochodziła do 30 stopni Celsjusza. Kilkukilogramowy kolun, który trzymałem w rękach (miejscowi tak nazywają siekierę do rozbijania grubych klocków drewna) wymagał sporej siły i zręczności. Ale dawałem sobie radę. Początki może były nieco trudne. Bolące mięśnie, odciski na dłoniach i powbijane w skórę drzazgi. Jednak stosunkowo szybko udało mi się opanować sztukę polegającą na tym, by dużo zrobić a wcale się nie narobić.
Spojrzałem na leżącą przede mną pryzmę porąbanego już drewna i na tę obok, jeszcze większą, która czekała na swoją kolejkę. Zejdzie mi z tym pewnie do późnej jesieni. Zresztą, nie ma pośpiechu. Drewna na nadchodzący sezon grzewczy jest pod dostatkiem, a to i tak, kiedy zwiozę do szopy będzie leżało do następnego roku.

Kilka dni temu, podczas prac porządkowych na podwórku pomyślałem sobie, że odpoczywam. Że właściwie niczego nie muszę. Że wszystko, co robię – chcę robić. Wiem, że wywrócone do góry nogami życie i tak będzie wymagało nowego punktu oparcia. Jednak póki co – kolun wystarcza.

Dziewczyna z Osiedla

Przyszedł moment podsumowania. Nic nadzwyczajnego. Na każdego przecież przychodzi. Jednak w społeczności trzeźwiejących uzależnionych przywiązujemy do niego wagę szczególną. Nie poprzez nadawanie mu jakiegoś bliżej nieokreślonego abstrakcyjnego znaczenia, ale przez odniesienie do konkretnej, rzeczywistej sytuacji. Do tego „tu i teraz”. W tym przypadku do bardzo realnego końca programu terapeutycznego. Tym razem zadanie podsumowania kilkumiesięcznej terapeutycznej pracy nad sobą przypadło w udziale Dziewczynie z Osiedla.

Słuchając jej osobistych i dość intymnych wynurzeń, pomyślałem sobie o stosunku do zasad, o które ocieram się na ulicy i o tym, że można wobec nich przyjmować różne postawy. To tak, jakbyś określał swój do nich stosunek poprzez stawanie w odpowiednim miejscu. Z tyłu, z boku albo w środku, bliżej lub dalej. Można więc je, po prostu, najzwyczajniej w świecie pieprzyć, tzn. mieć je gdzieś, uważać za bezsensowne, ograniczające i będące zamachem na Twoją wolność. Można nieco inaczej, próbować się do nich dostosować. To znaczy – przybrać postawę pozornej akceptacji. To coś takiego, że niby przyjmuję, zgadzam się, ale wewnętrznie, w środku i tak swoje myślę. Jest jeszcze trzecia możliwość. Według niej można wreszcie przyjąć je i uznać za swoje własne. Trzecia możliwość przynosi spokój, nie ma w sobie nic z konfliktu. Pozwala pójść dalej, wyzwala.
Dziewczyna z Osiedla mówiła o formie pewnego dostosowywania się, a może nawet i akceptacji… Słuchałem uważnie, ale jej słowa jakoś do mnie nie przemawiały. Nie słyszałem i nie czułem w nich autentyczności. Wydawało mi się, że więcej było w nich lojalności względem podwórkowej ferajny, niż autentycznego i płynącego z przekonania samookreślenia się w towarzystwie trzeźwiejących słuchaczy. Zresztą, na dobrą sprawę od dostosowywania się, czyli pozornej akceptacji, do całkowitej afirmacji nie jest zbyt daleko. Może zaledwie trzy albo cztery przecznice. Żadna więc odległość. Wszystko więc przed nią.
Na koniec podsumowania, w informacji zwrotnej powiedziałem jej, że trzeźwienie zawsze powinno zmierzać do odkłamywania rzeczywistości, do nadawania nowych znaczeń odartym z iluzji pojęciom i prawom, i do uznawania ich za swoje własne. Ot i wszystko.

zapomniana inicjatywa

Jeden otwór, drugi, trzeci, kolejny…

Stojąc na drabinie zręcznie wierciłem dziury w wysokim na kilka metrów dębowym panelu. Przyjemna robota. – Pomyślałem. – Gdyby jednak upał był nieco mniejszy zadowolenie z pracy na pewno byłoby bardziej odczuwalne. Słońce paliło niemiłosiernie. Na domiar złego jeszcze ta zapierająca dech w piersiach duchota! Nie było żadnego, nawet najmniejszego, podmuchu wiatru. Rozebrany do pasa, podtrzymując drabinę, Andrzej co chwila ocierał ręką pot z czoła. Zresztą, ja też miałem wrażenie, że za moment w pocie czoła spłynę z wysokości na ziemię.

Od rana, na podwórku, montowaliśmy ściankę wspinaczkową. Andrzej w ogrodzie zbudował z bali domek. Taki dla dzieci, z tarasem, zjeżdżalnią wprost do piaskownicy i drabiną zamiast schodów. Jedną ze ścian domku, wznoszącą się kawałek ponad dach, był ów mocny dębowy panel, do którego właśnie wkręcaliśmy wspinaczkowe chwyty.

– Zapomniana inicjatywa! – Szczerząc zęby śmiałem się do niego łobuzersko, ponieważ akcesoria potrzebne do budowy ścianki przeleżały w jego piwnicy prawie dwa lata.

– Najważniejsze jednak, że w końcu odkurzona. – Dorzuciłem. – Każda sprawa przecież musi mieć swój finał. Wyjazd na urlop, rozpoczęte studia, sprawa sądowa, miłość pierwsza, wreszcie życie – Twoje i moje.

– Zwłaszcza życie… – Spoglądając na mnie, po chwili milczenia powiedział z zadumą.

Zszedłem z drabiny. Wiercenie się skończyło. Zabraliśmy się więc za wkręcanie chwytów pokrytych sporą warstwą kurzu…

krawędzie światów

Szalejący od kilku dni porywisty wiatr znów przywiał chłodną deszczową pogodę. Stojąc za rogiem budynku poradni rozmawiałem z Joanną o zacierających się w moim świecie granicach.
– Musisz postawić sobie kilka pytań i szczerze na nie odpowiedzieć. – Mówiła tonem spokojnym, bez cienia najmniejszego wyrzutu czy pretensjonalności, jak przystało na prawdziwego superwizora.
– Ja to wszystko wiem, Joanna…
Zauważyłem, że od jakiegoś już czasu silnie przeżywam to, co dzieje się wokół mnie. Co więcej, robię rzeczy, których jako fachowiec robić nie powinienem. Źle mi z tym. Niby mam świadomość tego, że tak być nie powinno, ale jednocześnie czasem trudno mi powstrzymać się od działania.
Utrata emocjonalnego dystansu do otoczenia skutecznie zaciera granice terytoriów. Nic wówczas nie jest już tak przejrzyste i pewne. Relatywne krawędzie rzeczywistości powodują, że podejmując decyzje zaczynasz stąpać po cienkim lodzie. I wcale już nie chodzi tu o kolejny twój krok, ale o samo działanie, które w tym układzie jest przecież bez sensu.
Dobrze jednak, że wokół wciąż są ludzie, z którymi można rozmawiać.