królewskie rules

Królewskie miasto, jak na ironię, przywitało mnie deszczem. Kiedy chwilę wcześniej wyjeżdżałem z domu też lało. Spędziłem więc w aucie dobre kilkanaście minut zanim zdecydowałem się na podjęcie ryzyka przemoczenia habitu w czasie biegu przez parking do klasztoru.
Spotkanie z Jakubem i Mario. Kawa, jaką lubię i pasta na kolację. Spacer po ogrodzie, rozmowa szczera i refleksja, że życie zmienia się, ale się nie kończy, więc idziemy dalej. Tak?
Wieczór w kawiarni przy Brackiej, i rozważania M, na temat kryzysu w małżeństwie i inwestycjach w nieruchomości. Uśmiechając się powiedziałem, że działka pod Myślenicami to niegłupi pomysł. Tylko wyprowadzając się z domu, oprócz psa, mogłabyś zabrać ze sobą również męża…
Zwariowany świat! Egh!

usensownianie bez – nadzieii

Minął dokładnie tydzień odkąd wróciłem do rzeczywistego świata. Wciąż jednak nie mogę się w sobie zebrać, by wrócić do niego również emocjonalnie. Rozumowo już jestem, trochę, co prawda na siłę, ale jednak jestem. Urlop niesamowicie rozleniwia, zwłaszcza kiedy wykorzystujesz go najlepiej jak potrafisz. W ubiegły piątek udało mi się wkręcić w pracę w poradni, choć nie miałem najmniejszej ochoty do niej jechać. W poniedziałek przyszła kolej na drugą – tę terapeutyczną szpitalnie. Również z wielkim oporem, ale i ta jakoś puściła. Wczoraj i dziś zajmowałem się natomiast sprawami dotyczącymi innych moich zobowiązań. Mimo wszystko jednak bardziej z przymusu, niż z rzeczywistego pragnienia. Może dlatego, że prawie wszyscy gdzieś powyjeżdżali i w związku z tym niewiele się na naszym podwórku dzieje? Kiedyś zauważyłem, że gdy jestem zaangażowany w kilka spraw jednocześnie, to się spinam w sobie i nie potrzebuję żadnych dopalaczy z zewnątrz, by kilka wozów ciągnąć jednocześnie. Później przychodzi oczywiście moment zmęczenia materiału i muszę odpocząć, ale to już inna sprawa.
No nic, jak ból w kościach czuję, że przyszedł czas ponownego odkrywania sensu, tyle, że w nowych okolicznościach i układach. Niewykluczone, że coś będę musiał jeszcze poświęcić. Jestem chyba na etapie lęku przed zmianami. I choć mam w sobie ogólne zaufanie do życia i drogi, na której jestem, to jednak podświadomie odczuwam bliżej nieokreślony niepokój.
Dobrze, że jest Pan Bóg. Mam przekonanie, że w Nim ludzki bezsens w niewiarygodny sposób jednak potrafi zostać usensowniony.

* * *

Nieprzespana noc dzięki (sic!) grzmotom i piorunom.
Poranek w szpitalu (zastępuję kapelana).
Kolejna msza w naszym kościele i słowo o przyklejaniu łat i szufladkowaniu.
Popołudnie spędzone w domu Stanisława i Anny na obiedzie i rozmowach przy stole.
Wieczór, choć chłodny nieco, w ogródku pod Aniołem, przy kawie i refleksjach kilku.
Życie… Choć po urlopie inne nieco, wciąż toczy się dalej.
Jutro idę do pracy.

łaska

Było tuż po czwartej nad ranem, kiedy przekręciłem kluczyk w stacyjce samochodu. Dobrze z powrotem być w domu. Siedzący w fotelu obok towarzysz podróży i partner od liny przeciągając się ziewnął leniwie.
– Dojechaliśmy?
– Dojechaliśmy. – Odpowiedziałem z uśmiechem. – Jesteśmy na miejscu!
Na podwórku było spokojnie i cicho. W klasztorze i ośrodku wszyscy jeszcze spali.
Zdejmując ręce z kierownicy spojrzałem na zlasowane skałami dłonie.
Góry stygmatyzują nie mniej niż łaska, o którą ciągle się ocieram – pomyślałem.
Zresztą, od długiego już czasu towarzyszy mi poczucie, że w sprawach, które nie układają się tak, jakbym ja tego chciał jest sens. Nie mając zgody na to czy tamto nie rozumiem go zupełnie. Mam jednak wrażenie, że przez taki właśnie obrót wydarzeń Pan Bóg chroni mnie przede mną samym. Żebym przypadkiem sam nie wyrządził sobie krzywdy…