zawracanie głowy

Siedząc na schodach prowadzących do Poradni przyglądałem się przechodzącym mimo ludziom. Jedni spiesząc się prawie biegli, inni szli powolnym krokiem, jeszcze inni, jakby czegoś szukając, zatrzymywali się i rozglądali w różne strony. Do rozpoczęcia zajęć miałem jeszcze trochę czasu, więc postanowiłem łowić ich spojrzenia rzucane mimolotnie w moją stronę. Dzień był nad wyraz upalny. Spojrzałem na zegarek. Było kilka chwil po południu. Wychodząc z klasztoru wydawało mi się, że na podwórku będzie tak, jak u nas w domu – czyli chłodno, bo mury nie zdążyły się jeszcze nagrzać, tymczasem okazało się, że ubrany jestem co najmniej niestosownie. Zresztą…
– Znów się przegrzeję – pomyślałem.
Zdjąłem dżinsową kurtkę, którą miałem na sobie i położyłem na leżącej obok torbie.
– Dzień dobry, pani Irenko! Szczęść Boże! – Uśmiechnąłem się do siedzącej za biurkiem poradnianej recepcjonistki.
– Aaaa! Witaj, Tomuś, witaj! Szczęść Boże! Wiesz, że na dziś masz zapisanych czterech pacjentów?
– Wiem…
Bezsilność, bezradność, beznadzieja… To pewnie najczęstsze powody tego, że ktoś zaczyna szukać pomocy u innych. Czasem myślę sobie, że pewnie wielu trudnych sytuacji, problemów, dramatów rodzinnych, można by uniknąć. Gdybyśmy tylko chcieli nawzajem siebie słuchać, byli dla siebie, choć trochę wyrozumiali i gdybyśmy tylko byli na siebie bardziej otwarci…
Przypomniał mi się R, z którym rozmawiałem siedząc na schodach.
Poważnie myśli o małżeństwie, ale…
– Ale co ci będę teraz głowę zawracał! Za chwilę przecież przyjdą inni…
– No tak… Ale przecież od tego tutaj jestem…

leżąc na kozetce

Pomalowane na biało ściany, błękitne rolety, proste krzesło, drewniane biurko i kozetka.
Gabinet wydał mi się niezbyt przyjemny.
Prawdę mówiąc wcale nie miałem ochoty tu przychodzić, jakoś tak wyszło…
Jednak ból, cierpienie i rodzące się z niego zniechęcenie do życia niekiedy stają się nie do zniesienia. Mocując się z nimi, nieustannie zadaję sobie pytanie: ile jeszcze wytrzymam? Godzinę, może dwie..? Jeszcze jeden dzień albo tydzień..? A może ani minuty dłużej?
Nadarzyła się okazja, całkiem spontanicznie, więc jestem.
Wszedłem do gabinetu, rzuciłem torbę na podłogę, zdjąłem z nóg sandały i położyłem się na kozetce.
– Za chwilę się zacznie. – Pomyślałem. – I nawet dobrze, że już. Lepiej od razu mieć wszystko z głowy.
K. widząc moje przerażenie uśmiechnęła się życzliwie.
– Powinno zaboleć, ale ty przecież stary chłop jesteś! Wytrzymasz!
Szybkim ruchem skalpela rozcięła skórę na bolącym palcu wyciskając z niego trochę żółtawego płynu. Po chwili ostrego bólu poczułem ulgę. Od kilku już dni każdy krok zaczynał sprawiać mi cierpienie. Duży palec u lewej stopy był spuchnięty i siny. Nie mogłem nawet założyć buta. Zresztą, jak przystało na mnicha, od trzech tygodni chodzę boso w sandałach, więc pewnie w tym tkwi przyczyna. Poharatałem stopy biegając po skałach i koniec końców dopadła je infekcja.
K. przemyła ranę odkażalnikiem, a brudne chirurgiczne narzędzia wrzuciła do kosza.
Zwlokłem się z kozetki, podziękowałem i pobiegłem do klasztoru.
Jak dobrze, że zastrzał mnie nie zastrzelił. Żyję. Mam się dobrze!

bez znieczulenia

Pernazinum, olzapin, paroxetyna, depakine… Wygrzebując z ogromnej torby opakowania psychotropów próbowałem odczytać ich nazwy.
Szczęście w tym, że mimo życiowych zawirowań nie utraciłem jeszcze zdolności postrzegania świata w ciepłych kolorach. Zresztą, nigdy nic nie wiadomo.
Na wszelki wypadek postanowiłem jednak odłożyć parę opakowań dla siebie.
Trochę tabletek żółtych, białych podłużnych, kilka czerwonych znieczulających przykre doznania, jak również coś na stres i ogólny lęk przed życiem. Nawet jeśli sam ich nie zjem – pomyślałem – to może chociaż podzielę się z innymi.
Świat w końcu nie jest taki zły, prawda? Zresztą, życie choć czasem trudne, czasem potrafi być też piękne, również bez znieczulenia.

czuję, więc jestem!

Gniew, złość, furia, sarkazm, cynizm, bunt, rozdrażnienie, wściekłość, złośliwość, pogarda, nienawiść, wrogość, lekceważenie, frustracja, niepokój, przerażenie, bezsilność, napięcie, poczucie zagrożenia, niepewność, smutek, poczucie winy, strach, agresja, poczucie krzywdy, zakłopotanie, rozczarowanie, żal, zmartwienie, wstyd, niechęć…
Czytałem wypisane na kartce uczucia i zastanawiałem się, czego w życiu doświadczyłem? Chyba wszystkiego. Człowiek to takie stworzenie, które jednak czuje. Pomyślałem sobie, że to moje bogactwo, ale też i przekleństwo. Nie zawsze przecież odczuwam to, co miłe i przyjemne. Jednak z drugiej strony nigdy przecież nie poznałbym uczucia radości, gdybym wcześniej na własnej skórze nie doświadczył smutku, który wżera się aż do kości. Nigdy też nie dowiedziałbym się, czym jest ulga, gdybym wcześniej nie cierpiał. I zapewne nigdy nie przeżyłbym w pełni uczucia wewnętrznego pokoju i uciszenia, gdyby wcześniej nie targały mną niepokój i namiętności.
Przeczytałem wszystko do końca i schowałem kartkę do kieszeni habitu.
Żyć trzeba dalej! – Pomyślałem. – Najważniejsze, by nawet z trudnych doświadczeń i przeżyć wyciągać to, co mądre i twórcze.