community cup

Siedząc na ławce przypatrywałem się swoim brudnym nogom. Kiedy to ostatni raz się kąpałem? Minęło już chyba kilka dni… Powąchałem swoje ubranie. Jeszcze nie śmierdzi – pomyślałem. Skoro więc ja go nie czuję, to być może inni też.
Od tygodnia mieszkałem w namiocie. Najpierw na podwórku u przyjaciół, a potem na campingu w lesie. Wszystko było by dobrze, gdyby nie padający od kilku dni deszcz. Wszystkie ubrania miałem wilgotne. Podobnie i śpiwór. Noce, co prawda, nie były chłodne, ale wszechobecną wilgoć zaczynałem już czuć w kościach. Najgorsze były poranki. A właściwie moment od przebudzenia się do pierwszego łyku gorącej kawy. Cieszyłbym się, gdyby można go było tak po prostu wyciąć z życiorysu. Później dzień jakoś mijał. Sporo zajęć, spotkań z ludźmi, sprawiało, że nie było czasu na nudę. Zresztą, jak można się nudzić w tłumie kilkuset osób? Byłem przecież na Międzynarodowym Zlocie Społeczności Terapeutycznych, a na takich zlotach przecież nie można się nudzić!
Siedząc na ławce czekałem na chłopaków. Mieliśmy zamiar, w ramach integracji europejskiej, nałapać w pobliskim bajorze żab i pójść zapoznać się z Francuzami. Zwykłe żaby, być może dla nich nie rarytas, ale zawsze coś! A z drugiej strony, kiedy nie znasz języka, każdy sposób na zawieranie znajomości wydaje się być dobry.

gdy Pan Bóg drzwi zamyka, to otwiera okno

Okno pierwsze, drugie, trzecie, piąte, dziesiąte… Wisząc na linie kilkanaście metrów nad ziemią szorowałem zapaćkaną elewację budynku. Robota jak robota – pomyślałem. Ani ciężka, ani lekka, tylko brudna nieco. Zresztą, przekonany byłem do tego, że praca fizyczna dobrze mi zrobi. Czułem, że jej potrzebuję. Kręgosłup już coraz mniej mi doskwierał, pogoda była dobra – w sam raz na takie zajęcie, więc…
Poza tym długie, w ostatnim czasie, przesiadywanie na terapeutycznej kozetce strasznie mnie wymęczyło. Potrzebowałem przewietrzenia umysłu i wyjścia z domu na ulicę, do ludzi. A tak w ogóle, to i grosz do budżetu domowego przecież też by się przydał.

Spojrzałem w dół. Szubrawczyk, kilka metrów niżej, na lewo ode mnie, zręcznie uwijał się przy pracy. Dzięki ramionom, długim jak macki ośmiornicy, bez problemu dostawał do krawędzi paneli, które zobowiązaliśmy się umyć. Mnie, niestety, nie szło tak prosto. Jestem niższy i krótsze mam ręce, więc żeby dosięgnąć tam, gdzie z łatwością sięgał Szubrawczyk, musiałem za każdym razem robić na linie niewielkie wahadło.

Pogoda tego dnia rzeczywiście była piękna. Słońce prażyło od wczesnych godzin rannych, a delikatny wiatr, jak radiator, studził, gorącą od różnych powodów atmosferę.

Dwa dni później, po skończonej już pracy, Szubrawczyk brał ślub z Anną. Stojąc w kościele przy ołtarzu, w pewnym momencie, jak w kalejdoskopie, zaczęły przelatywać mi przed oczyma sytuacje, przez które wspólnie dane nam było przechodzić. Praca, wspinanie, rekolekcje, wspólne wyjazdy…
W kazaniu mówiłem o oknach. Jednak nie o tych, które myliśmy, ale o takich, które Pan Bóg otwiera chcąc pokazać nowe możliwości. Oby zawsze były czyste, żeby jak najwięcej można było przez nie zobaczyć!

półgębkiem

– Wiesz, jest dobrze. To znaczy… Na pewno mogłoby być lepiej, ale w sumie nie jest źle!
Uśmiechając się spojrzałem na nią. Długie, ciemne włosy okalając twarz spadały jej na ramiona. Nigdy o sobie wiele nie mówiła. Przemilczane odpowiedzi, półsłówka, dwuznaczności, niedopowiedzenia… Odkąd ją poznałem zawsze wydawała mi się tajemnicza. Jednak na terytorium bezpiecznych tematów, np. o pracy, pacjentach poruszała się pewnie i z pasją.
Przypomniały mi się strzępy naszych rozmów sprzed jakiegoś już czasu. To było coś o pomysłach, planach i o komplikującym się życiu. Patrząc na nią próbowałem poskładać je w jakąś sensowną całość.
Nagle zrobiło mi się zimno. Byłem zmęczony. Minione noce nie należały do przespanych. Na domiar złego ostatnia doba spędzona w podróży samochodem trochę mnie dobiła. Marzyłem o tym, aby być już w domu i wziąć gorącą kąpiel. Spotkania z M jednak zawsze mnie fascynowały i pewnie zawsze znalazłbym na nie czas.

Wracając do klasztoru sporo myślałem nad tym, o czym rozmawialiśmy siedząc na ławce w parku. Trzymając w rękach kierownicę samochodu przyszło mi do głowy, że najwięcej problemów pojawia się wtedy, kiedy ludzie w ogóle ze sobą nie rozmawiają, albo kiedy nie potrafią być wobec siebie szczerzy. Kiedy nie mówią wprost o swoich potrzebach i oczekiwaniach, albo kiedy dialog w rozmowie osiąga zaledwie długość sms’a. Półsłówkiem, półprawdą, i półgębkiem.
Paranoja.

duma przetrwania

Mijała szósta rocznica powstania naszej zakonnej inicjatywy. Stałem na krużgankach klasztoru z talerzem tortu w ręce. Dobry był. Soczysty i niezbyt słodki. Właśnie taki, jak lubię.
Pamiętam, że początki były trudne. Wszystko rodziło się w bólu i niepewności o jutro. Bo jak to dalej będzie? Bo nie ma pieniędzy. Bo wszystko trzeba dostosować do standardów unijnych itd. Na szczęście zaangażowanie wielu osób i pasja, z jaką podeszli do szalonego wyzwania przyniosły wiele dobrych owoców. Cieszyliśmy się nimi, szczerze, choć dziś w niejakim przytępieniu, przyklejając czasem uśmiech do twarzy. Z obchodami podwórkowego święta, na nieszczęście, zbiegło się wydarzenie katastrofy prezydenckiego samolotu.
Podszedłem do stołu, żeby wziąć jeszcze jeden kawałek smacznego ciasta.
Przyglądając się swojemu życiu zacząłem myśleć o sukcesach. Takich moich. Myślałem o czymś, z czego mogę być dumny.
Właśnie, duma… Daje poczucie wartości życia i poczucie spełnienia.

Nie znalazłem jednak na swoim koncie żadnych wyczynów. Życie miałem utkane z codzienności, na zmianę przeplatanej światłem i cieniem. Takie chyba zwyczajne. Stawały mi przed oczami jakieś drobne sprawy, może nawet sukcesy, ale teraz, kiedy o nich myślałem wydawały mi się mało znaczące. Zresztą, nigdy też jakoś mi na nich nie zależało. Nie zabiegałem o nie, ale kiedy już przyszły, to od nich nie uciekałem.

W pewnym momencie mój przyjaciel chciał pokazywać mi na korytarzu ludzi, którzy wiele mi zawdzięczają. Uśmiechnąłem się. Powiedziałem mu, że pomijając wszystkie drobne sukcesy, najbardziej jestem dumny z ran. Z doświadczenia traum i moich osobistych tragedii, które udało mi się przetrwać.