tyle jeszcze

Pojechałem do Królewskiego Miasta odetchnąć (sic!) świeżym powietrzem. Od czasu do czasu potrzebuję dwóch – trzech dni na oderwanie się codzienności. Zauważyłem, że dłuższe urlopy mnie męczą. Zwłaszcza te, w czasie których nic się nie dzieje. Pomyślałem więc, że zbyt długi pobyt poza domem przy tak niepewnej pogodzie nic dobrego w moje życie nie wniesie. Nie pozwoli odpocząć, a może nawet i zmęczy. Zbyt cenię sobie wolne dni, by je tak, po prostu marnować.
Reset szybko minął. Jednak spacer nad Wisłą, dwa spotkania i rozmowy, i długie senne popołudnie spędzone w łóżku skutecznie oderwały mnie od spraw codziennych. Wracałem do domu lżejszy i z wyraźnie wypisaną na twarzy pogodą ducha.

Od tamtych chwil minęło już kilka dni. Chodzę do pracy. Jednej i drugiej. Zdążyłem też poprowadzić rekolekcje Adwentowe w pobliskiej parafii.
Odsuwając zieloną roletę wyglądam prze okno. Już trzeci dzień ciężkie chmury wiszą nad miastem. Śnieg topnieje, na podwórku pełno wody. W spokoju czekam na to, co ma nadejść i dziwię się sobie, że wciąż tyle we mnie nadziei.