rodzina

W święta miałem okazję spotkać moich bliskich, których od kilku miesięcy nie widziałem. Dziwne… a przecież mieszkamy od siebie całkiem niedaleko. Jak zwykle na wstępie musiałem wysłuchać zarzutów, że ich nie odwiedzam, że nie piszę, nie dzwonię… Że kiedyś, kiedy mieszkałem niemalże na końcu świata, bo 2,5 tysiąca kilometrów od rodzinnych stron, potrafiłem częściej kontaktować się z rodziną. Cóż, pewnie tak jest, że odległość od bliskich osób wzmacnia świadomość ich istnienia.
Wychodzi więc na to, że żyjąc obok siebie, prawie się nie zauważamy. Że ocierając się o siebie niemalże każdego dnia, praktycznie nic o sobie nie wiemy. Potrafimy być blisko siebie, a jednocześnie bardzo daleko. Pamiętam, że bardzo mocno przeżyłem tę prawdę kilkanaście lat temu, kiedy na zawsze opuściłem rodzinne strony. Pustka po rodzinie i przyjaciołach, jaka napełniła mi wtedy serce, wydawała się być nie do zniesienia. Dopiero rozłąka uświadomiła mi, jak bardzo są dla mnie ważni. To był jednak mój wybór. Byłem przekonany, że opuszczam świat i bliskich na zawsze. Tymczasem… tymczasem zobaczyłem, że tak naprawdę zabrałem ich w sercu za klasztorne mury. I do dzisiaj są ze mną. I choć nie w tak wymierny sposób, jednak wciąż uparcie obecni.

piątek Wielki

„…rany mówią więcej niż ręce rozdały…”
Wczoraj myślałem o tym, że powinienem wreszcie pozwolić się przybić do krzyża. Trudne to bardzo. Tyle razy już targałem wszystko na górę, ale jakoś nigdy nie starczało mi odwagi. Ciągle jakieś sprawy, wydarzenia, spotykani po drodze ludzie odwracali moją uwagę. Właściwie to sam się odwracałem…
Znalezienie Boga to coś znacznie więcej niż porzucenie wszystkich rzeczy, które Nim nie są. Nie wystarczy się więc czegoś wyrzec, żeby już Go spotkać. Niby doskonale o tym wiem, a jednak… Przecież „rany mówią więcej niż ręce rozdały…”

(…)

Pomyślałem sobie, że dobrze było by pojechać na urlop. Wypalenie zawodowe co prawda mi nie grozi (mam nadzieję), ale potrzeba mi chyba przewietrzenia umysłu. Sporo się ostatnio wydarza.
Wczoraj na domiar złego, albo i nie-złego w domu zaczęliśmy malowanie kuchni. A wszystko z powodu mebli, które jutro mają nam przywieźć ze sklepu. Tylko czy wraz z lepszą kuchnią jedzenie również będzie nam lepiej smakowało…?

miłość czy złudzenia?

Jutro sprawa rozwodowa M. Ciekawe jak się zakończy. Pewnie normalnie, bo rozwód to przecież tylko formalność… Pamiętam jak przed prawie rokiem powiedziała mi, że poprosiła męża, aby się wyprowadził. Teraz finał małżeństwa znajduje swoje miejsce w sądzie. Trudne to wszystko. Najdziwniejsze jednak jest to, że patrzysz na miłość, dotykasz jej, ona cię pochłania, a ty ją, a potem… potem okazuje się, że to nie była miłość, tylko złudzenie…
Czytałem kiedyś „Małe zbrodnie małżeńskie” E. E. Schmitta. Pamiętam, że nawet dałem jej tę książkę, żeby zastanowiła się, kto w ich związku jest mordercą, a kto ofiarą. Okazało się, że każdy po trochu. Powodów też znalazło się mnóstwo. Tylko prawda pozostała jedna: już się nie kochamy.
Kilka miesięcy temu mój przyjaciel opuścił zakon. Przeszliśmy razem przez ogień i wodę. Tym bardziej mnie to dotknęło. Brałem pod uwagę taki scenariusz, jednak do końca miałem nadzieję (a może złudzenia?), że nikt nie nakręci tego filmu. Jednak stało się. Czy również z braku miłości?
W głowie mi się kotłuje. Tym razem nie od smarków…