rodzina

W święta miałem okazję spotkać moich bliskich, których od kilku miesięcy nie widziałem. Dziwne… a przecież mieszkamy od siebie całkiem niedaleko. Jak zwykle na wstępie musiałem wysłuchać zarzutów, że ich nie odwiedzam, że nie piszę, nie dzwonię… Że kiedyś, kiedy mieszkałem niemalże na końcu świata, bo 2,5 tysiąca kilometrów od rodzinnych stron, potrafiłem częściej kontaktować się z rodziną. Cóż, pewnie tak jest, że odległość od bliskich osób wzmacnia świadomość ich istnienia.
Wychodzi więc na to, że żyjąc obok siebie, prawie się nie zauważamy. Że ocierając się o siebie niemalże każdego dnia, praktycznie nic o sobie nie wiemy. Potrafimy być blisko siebie, a jednocześnie bardzo daleko. Pamiętam, że bardzo mocno przeżyłem tę prawdę kilkanaście lat temu, kiedy na zawsze opuściłem rodzinne strony. Pustka po rodzinie i przyjaciołach, jaka napełniła mi wtedy serce, wydawała się być nie do zniesienia. Dopiero rozłąka uświadomiła mi, jak bardzo są dla mnie ważni. To był jednak mój wybór. Byłem przekonany, że opuszczam świat i bliskich na zawsze. Tymczasem… tymczasem zobaczyłem, że tak naprawdę zabrałem ich w sercu za klasztorne mury. I do dzisiaj są ze mną. I choć nie w tak wymierny sposób, jednak wciąż uparcie obecni.