trzy kropki

Pogoda nie nastraja pozytywnie do niczego. Pada trzeci dzień z rzędu. Poza tym przemokły mi buty, kiedy z torbą pełną dokumentów biegałem po dykasteriach urzędniczych w pobliskim mieście. Irytacja, wkurzenie, zniechęcenie… Pomyślałem sobie, że jeśli podążam przez życie tak, jak dziś jechałem samochodem, to jest ze mną nie najlepiej. Zresztą, czasem, po prostu trudno mi pojąć po co to wszystko? No właśnie, i znów przyłapuję się na tym, że chcę świat usensownić. Może niepotrzebnie..? I za dużo we mnie niedopowiedzeń, tak myślę. No bo głupio by wyszło, gdybym przelewając życie na papier zobaczył tylko trzy kropki…

prawie jak

Telefon milczy jak grób.
Wieczór w męskim towarzystwie, prawie jak u Pana Boga w ogródku.
– Jak ja mu zazdroszczę! Cztery kajzerki, flaki zamojskie i pół litra!
Smak wolności…

projekty

Za oknem pogoda już prawdziwie jesienna. Leje od samego rana. Na domiar złego zwalili się nam na głowę konserwatorzy i architekci. To już kolejny najazd. Wszyscy w domu mamy cichą nadzieję, że coś z tego wyniknie. Chociaż z drugiej strony bardzo łatwo można wpakować się w projekt przebudowy i nie umieć z niego wyjść. Największy problem to wkład własny. Przy ogólnym kosztorysie remontu klasztoru 10 czy 20 procent własnych funduszy stanowi nie lada problem. To przecież może być i pewnie będzie miało być z milion euro!!! A przy naszych dochodach to przecież niemożliwe! Przy porannej kawie żartowałem, że jeśli weźmiemy kredyt, to z pewnością jeszcze nasze prawnuki (o ile będziemy ich mieli), w swej spokojnej starości będą musieli wytrzepywać ze swoich kieszeni ostatnie centy. No… chyba że w czasie robót budowlanych przypadkiem odkopiemy skarb. Żeby więc nie siedzieć z założonymi rękami, na najbliższej kapitule wyjdę z wnioskiem o zakup porządnego wykrywacza metali.

prawidłowość?

Deszcz, już prawie jesienny. Wracając z zajęć na „dwunastce” wpadłem na chwilę na izbę przyjęć pogwarzyć z psychiatrą.
Anna siedziała przy biurku wysłuchując telefonicznej relacji swojej starszej córki z rozpoczęcia roku szkolnego.
– Szkoła… – westchnąłem – Od ostatniego mojego pobytu w szkole minęło już prawie siedem lat! Pracowałem wtedy w liceum w charakterze nauczyciela religii. Ale to już historia.
(…)
Siedząc na ławce w podjeździe dla karetek rozmawialiśmy o… właściwie o wszystkim. O pracy, rodzinie, ślubie córki szefowej, naszych strachach i zachwytach, życiu… Pochłonięty rozmową nawet nie zauważyłem, że rozpadało się na dobre.
– Ten deszcz – pomyślałem wracając do domu – jest jak „prześladująca” mnie łaska, przed którą ciągle uciekam. Pojawia się nieoczekiwanie w różnych, często najbardziej zakręconych momentach mojego życia.
Dziś wydało mi się, że jest w niej jakaś prawidłowość. A może to tylko echo słów Anny, że nic nie dzieje się przypadkiem..?