powracające pytnia
Chłodny powiew wiatru na otrzeźwienie umysłu. Poszedłem na spacer, żeby przewietrzyć myśli. Już lepiej. Zresztą…
Pamiętam jak przed kilku laty, wyjeżdżając za granicę, zadałem przyjacielowi pytanie:
– Dlaczego w życiu bywa tak trudno, jakby nie mogło być łatwiej? – Uśmiechnął się klepiąc mnie po ramieniu.
– Bo właśnie takie jest życie.
Wcale nie stałem się przez to pewniejszy siebie. Dalej pozostał we mnie ból i smutek. A może o to właśnie chodzi, żeby nic nie było na tyle proste, żeby mogło być łatwe? Przyznam się, teraz wydaje mi się, że wiem mniej niż na początku drogi. A przecież zdobyte doświadczenie powinno dodawać siły. Dziwne, bo choć czuję, że w jakiejś części stało się we mnie mądrością, to jednak wciąż niewiele w moim życiu się zmienia. Czasami chciałbym wrócić do początku. Na nowo wszystko poukładać. Codzienność jednak uparcie pokazuje mi, że nie ma powrotów, że każde wracanie i tak jest drogą przed siebie…
~Nobody
Przyznam szczerze, że też tak mam – myślę, że kiedyś byłam mądrzejsza. Paradoksalne, prawda? Ale tak właśnie jest. To dziwne, ale czasem człowiek „głupieje”, choć przecież niby staje się mądrzejszy. Wynika to chyba z tego, że jednak nie do końca potrafi wykorzystać zdobyte doświadczenie lub robi to w sposób niewłaściwy.U mnie najlepiej to widać na przykładzie tego, że kiedyś potrafiłam rozmawiać z kolegą, pocieszać go, jak coś źle się u niego działo, wspierać. Mówiłam takie mądre rzeczy, że aż sama mogłam się temu dziwić. Ale nie chodzi tu o jakieś mądrości książkowe, tylko normalne rady, tłumaczenie, perswadowanie. Takie rozmowy, jakie powinny być. Niesamowite, kiedy tak się na to popatrzy z dystansu czasu… To były czasy… Lubiłam te rozmowy, choć one łatwe nie były. Bywało naprawdę różnie. Ale nie dlatego je lubiłam, że mogłam się popisać jakąś mądrością – nic z tych rzeczy! Ja się cieszyłam, że mogłam mu pomóc. Że się starałam, próbowałam, nie rezygnowałam. Właściwie rzadko kiedy było widać od razu efekty tych rozmów – ciężko czasem było do niego trafić. Ale potem się okzywało, że choć w czasie rozmowy nie zawsze przyjmował to do wiadomości, to jednak te słowa do niego trafiały i zostawały w nim. I to było piękne – cieszyło mnie, że mogę się na coś przydać. :) Nie wnikając w żadne szczegóły, przyszły czasy, kiedy wiele się zmieniło. I znajomość się nieco rozpadła, rozluźniła… Już nie rozmawialiśmy tak często. Do dziś tak zresztą jest. Ale rzecz w tym, że na mnie odbiło się to tak, iż straciłam wiarę w swoje możliwości, w moc słowa, które kieruje się do drugiego człowieka… Przez tą właśnie osobę… Jeśli już miały miejsce jakieś problemowe rozmowy, to ja nie bardzo wiedziałam, co pisać. I tak wiedziałam, że to nic nie da, że mówić mogę wiele, a rzeczywistość pozostanie rzeczywistością… No i nie nudząc dłużej: wczoraj wróciłam z kilkudniowych rekolekcji na temat powołania i co? Rozmawiałam z tym kolegą (na gg). I (o dziwo!) było tak, jak kiedyś. Tj. nie słuchałam go biernie, przytakując jego opowiadaniom i poczynaniom, wykazując tylko zainteresowanie tym, co się u niego dzieje, ale ingerowałam w to, byłam czynną uczestniczką rozmowy, sygnalizując, w których miejscach nie do końca właściwie postępuje, podsuwając mu pytania dające do myślenia… By się zastanowił, czy rzeczywiście wszystko jest w porządku. Wiadome, że ja nic na siłę u niego nie zmienię ani nie narzucę mu w żaden sposób swojego zdania. Ale niech się zatrzyma, przemyśli parę spraw…I teraz najważniejsze: skąd się to wzięło? Proste – pewnie odpowiedź nasuwa się od razu -> rekolekcje… Ale tak naprawdę wg mnie to wynikło nie z samych rekolekcji jako takich, ale z rozmowy z księdzem, na którą się zdobyłam. [U mnie to nielada wyczyn. :P] I choć wcale na ten temat nie rozmawialiśmy (ani konkretnie na temat tego znajomego, ani ogólnie na temat tego, że właśnie czuję się „głupsza” niż kiedyś – w natłoku innych myśli to jakoś wyleciało mi z głowy i zostało pominięte), to właśnie dzięki tym rozmowom (było ich 2) i tego, co usłyszałam, odzyskałam pewność siebie i tak po prostu, normalnie, jak kiedyś, potrafiłam rozmawiać z tym kolegą.Może więc i Ojciec potrzebuje z kimś o tym porozmawiać…? Tak prawdziwie, szczerze, nawet jeśli nie wprost… Doświadczenie życiowe dodaj sił, tylko chyba nie zawsze od razu. Czasem najpierw podcina nam skrzydła – w zależności od tego, czy jest dobre, czy też nie. Może więc nie warto się martwić tym, że jakoś brak tej pewności, lecz po prostu poczekać, aż to doświadczenie się ujawni i będzie Ojca siłą. Nie wiem, co dokładnie chce Ojciec zmienić w swoim życiu, na co czeka… Niemniej życzę, aby się to spełniło!Proszę też nie zapominać, że właściwie to dosyć powszechna zasada, że im więcej człowiek wie, tym zarazem i mniej, bo ma większą świadomość tego, ile jeszcze nie wie, jak marna jest ta wiedza wobec Wszechwiedzy…Gorąco pozdrawiam!! :*PS: Uff… Przepraszam, że tak się rozpisałam…
~Tomasz
Trudności ubarwiają codzienność. Czasem wydaje mi się, że wynajduję je po to, żeby coś się dzialo. To prawie tak samo jakbyś szukając emocji podnosila sobie poziom adrenaliny. Chociaż z drugiej strony chyba takim typem nie jestem.Może to po prostu chwilowy rozstrój emocjonalny? Polamię się w sobie i mi przejdzie. Wiesz, Nobody, te sprawy są już przemielone. Zresztą, i tak wszystko jest jasne. I jeszcze, co do rozmów, szczere i prawdziwe mogą być tylko wprost.Dzięki, że jesteś.
~Nobody
Ja też nie jest takim typem, który pragnąłby jak najwięcej wrażeń i emocji i do nich dążył, podnosząc w życiu poziom adrenaliny. Niemniej już dawno temu słyszałam, że sama komplikuję sobie życie. I coś w tym jest/było… Myślę, że często nie jesteśmy do końca tego świadomi. Dopiero z czasem zauważamy w sobie taką „przypadłość”. Z tym, że ja z kolei od niedawna zauważyłam, że to się zmieniło – że teraz raczej unikam wrażeń, komplikacji, usuwam się gdzieś na bok. Chyba chcę uchronić się od ewentualnego zranienia, cierpienia. Często sama myśl o cierpieniu jest gorsza od niego samego… I takie zachowanie też nie jest najlepszym rozwiązaniem.Co do rozmów, to oczywiście ma Ojciec rację. Jeśli mają być prawdziwe i szczere, to muszą być wprost. Moje „nie wprost” znaczyło tyle, co w moim przypadku, czyli to, że ja akurat z księdzem prowadzącym rekolekcje rozmawiałam na inne tematy, o ten akurat wprost nie zahaczywszy wcale, a jednak przeniosło się to jakoś i na tą płaszczyznę. Ale oczywiście, jeśli chce się z kimś porozmawiać o tym, co nas boli, to trzeba to zrobić wprost, bo inaczej rozmowa nie przyniesie oczekiwanych rezultatów.Mam nadzieję, że to chwilowe i że Ojcu szybko przejdzie ten stan – tego Ojcu życzę! :)Pamiętam w modlitwie!Z Bogiem! ;)
~Margarithes
smutek i ból… suma wrażeń, a one są tak ulotne, przeminą jak wszystko na zewnątrz, tylko powrót do siebie gwarantuje spojrzenie na nas i wrażenie tak, aby po przez miłość poradzić sobie z tym, co nas spotyka. I właśnie doświadczenie, dojrzałość na naszej drodze do domu gwarantuje nam poradzenie sobie z tym wszystkim, co boli, czego się boimy, a co nam dodaje siły do walki? Prawda o nas samych! Wiara to siła!
~Tomasz
Nie boję się prawdy, bo w niej jest klucz do zrozumienia samego siebie. Kiedyś więcej przed nią uciekalem, ale teraz chyba mam na nią zgodę. Cóż, trzeba iść dalej!
~Margarithes
Nie twierdzę, że boisz się prawdy, ale wnioskuję, że to jedna z chwil, które przygniatają swoją siła, i w swoim małym rozumku malgosiowym wnoszę, że w sobie odnajdziesz wszystko i tylko po powrocie do siebie masz szansę na radzenie sobie ze wszystkimi sytuacjami, które i tak przeminą, które mimo swojej powagi, tragedii, bólu, niewymownego cierpienia tak naprawdę są niczym . Tego właśnie nas uczcie, prawda?Pół roku temu musiałam przewartościować moje życie, które mimo swojego tragizmu, zbliża się do celu, do celu, którego każdy z nas podąża, czy tego chce, czy nie! A jak ta droga wygląda zależy tylko od nas, kiedy zastanowiłam się nad wszystkim, co mnie dotknęło, co wydawało się nie do przejścia…myślałam to już koniec, i wróciłam do siebie.dzisiaj nie jestem już hipokrytką, może nie wróciłam do początku, ale niezależność emocjonalna i wzmacnianie duchowe ratuje mnie przed całym syfem, który spływa na mnie codziennie.Pewnie, że sama nie doszłabym do tego, jest ktoś, kto otworzył moje serce, oczywiście zajęło to trochę czasu, za nim zrozumiałam jak radzić sobie z tym wszystkim, walczyć i trwać. Bo najgorzej jest pozostać nikim dla siebie jak i dla kogoś, bo to bardzo boli być nikim. Uciekanie od tego bólu, powoduje tylko, że wraca silniejszy, niszcząc wszystko, czego się nauczyliśmy przez lata:)Z uśmiechem Tomasz!
~kropla...
Czasami pytam: Dlaczego wszystko się tak plącze? Dlaczego nic nie jest proste?Dlaczego wybierając, nie mogę wybrać i być pewną, że to właśnie to? Dlaczego zawsze pojawia się tysiąc innych możliwości? I tak sobie myślę, gdyby wszystko było łatwe, proste i pewne, życie nie byłoby życiem, a jedynie nudną egzystencją, w której niczego nie można się już spodziewać, bo wszystko jest wiadome…”… każde wracanie i tak jest drogą przed siebie” do siebie, w głąb siebie… bo w każdym powrocie znajdujemy tę niewidoczną cząstkę siebie, ukrytą „na potem” tajemnicę…
~Tomasz
Życie to poemat o ryzykownych wyborach, częściej o balansowaniu na krawędzi. Wlaśnie ciągle nowe możliwości sprawiają tyle emocji. I może wlasnie w tym jest sens?
~Aguś
właśnie dlaczego życie jest takie trudne i skomplikowane,dlaczego tak trudno żyć?:(. Nieraz jak patrze na swoje życie to sobie myśle ile bym dała żeby się cofnąć i naprawiać błędy popełnione w przeszłości:( ale czasu już się nie cofnie i trzeba żyć dalej i mieć nadzieję że bedzie lepiej.
~Tomasz
A może wcale nie jest skomplikowane? Czasem myślę, że sami jesteśmy doskonalym przykladem na to, jak w prosty sposób można je skomplikować.
~anika28
czy gdyby zawsze było łatwo, umielibyśmy tak cenić życie, jak cenimy je teraz, gdy mamy świadomność, że w każdej chwili świeczka naszego życia może zgasnąć? nie sądzę… za to jaka radość, gdy pokonamy chorobę lub własne słabości :) a.
Tomasz
Pewnie nie. I chyba o to chodzi w trudnych doświadczeniach.
~trzy_kropki
Doświadczenie umacnia i daje dużo mądrości, ale wiedzieć jedno a chceć coś innego to druga sprawa. Nie zawsze mądrość chce iść w parze z uczuciami, pragnieniami… Odwieczny konflikt rozum – serce. A im większa wiedza, tym więcej pytań i tym większe poczucie niewiedzy. Każde wracanie jest drogą przed siebie tylko wtedy kiedy nie idziemy z głową odwróconą za siebie. Pozdrawiam Cię cieplutko…
~Biedronka.
Każde wracanie jest drogą też naprzód.To ciągle czas burzy w nas widzenie tej drogi…Ona jest jedna, kreślona bezczasem trwania.Nie każda chwila nam się podoba, czasami uciekam więc od tych smutnych zdarzeń, wypieram je z pamięci ale i tak wiem, że chwile te wrócą wspomnieniem cierpienia za jakiś czas, ale wzmocnione właśnie przez cierpienie .To jak cement scalający serce, które ponownie się kształtuje w ogniu cierpienia, dając barwę widzenia już inną, utrwalona wiecznością spojrzenia.Nie każdy chce iść tę drogą…To wymaga ofiary z siebie i zapomnienia o sobie.To trudne bardzo jest….ale możliwe jednak…te refleksje chyba po lekturze książki o Edycie Stein.