nadzieja… głupia?

– Masz auto!? – Krzyknąłem nieco zaniepokojony.
Stałem pod ścianą dobre kilkanaście minut i nic się nie działo. M powinien był dojść do stanowiska, założyć autoasekurację, przepiąć linę przez ring i zjechać na dół. Niepokoiłem się, bo trwało to zbyt długo, a doświadczenie wspinaczkowe M nie jest jeszcze ugruntowane.
– No i jak!? Masz auto!? – Rzuciłem jeszcze raz zadzierając głowę wysoko do góry.
– Mam nadzieję! – Usłyszałem w odpowiedzi.
– Nadzieję?????
No tak, dobre i to, kiedy nic innego mieć nie można. Nadzieja głupia, naiwna, ślepa, niekiedy bezpodstawna, ale koniec końców i tak umiera ostatnia. M miał rację. Trzeba ją mieć!
Wydawać by się mogło, że nawet wtedy, kiedy wisisz na lipnym stanowisku, kiedy zabrakło ci karabinków, albo, kiedy wspinając się zgubiłeś przyrządy i szlag trafił wszystkie pętelki, kiedy zaczynasz mieć poczucie, że znalazłeś się w sytuacji, co najmniej beznadziejnej, mimo wszystko, pozostaje jeszcze nadzieja! Jak ostatnia deska ratunku. Bo być może, kiedy wszystko zawiedzie, spadając na glebę nie stanie ci się krzywda…
Kiedyś nawet usłyszałem, że lepiej mieć głupią nadzieję, niż być beznadziejnie głupim. Być może to prawda, a być może tylko chęć usprawiedliwienia przez autora tego porzekadła beznadziejnej swojej głupoty?

M jednak po raz kolejny poprowadził drogę na granicy swoich możliwości i bez niespodzianek, szczęśliwie zjechał na dół.
Snując refleksję o nadziei – realnie już stojąc na ziemi – pomyślałem sobie, że jest ona dla mnie czymś, dzięki czemu mogę sięgnąć poza granice tu i teraz. Zobaczyć więcej, zdecydowanie więcej! Przypomniały mi się też moje nadzieje. Proste, zwyczajne, czasem rzeczywiście naiwne… Przede wszystkim jednak ludzkie! I tak na dobrą sprawę przez cały czas nimi żyję :)