kurka czy kogucik?

Wczoraj o poranku jeden z braci uroczyście zakomunikował wspólnocie, że (sic!) w kurniku są dwa małe pisklaki. Tak więc nasz klasztorny inwentarz powiększył się o dwóch nowych członków.
No cóż, przygoda z kurami rozpoczęła się jeszcze przed Bożym Narodzeniem. W święta organizowaliśmy szopkę. Z tej okazji od przyjaciół wypożyczyliśmy zwierzęta. Była oślica, kucyk, czarna owca, małe koźlątka, gołębie, no i oczywiście rozwrzeszczany kurczak. Na początku stycznia, kiedy zamierzaliśmy oddać zwierzęta, kurczak uciekł do miasta. Dopiero po paru dniach pojawił się z powrotem. Jego właściciel zdecydował, że jeśli chcemy, możemy go zatrzymać. I wtedy powstał problem. Co z nim zrobić? Nie mieliśmy kurnika, a na rosół okazał się zbyt mały. Po długim namyśle zdecydowaliśmy się jednak wybudować kurnik. Żeby kogutowi nie było smutno zatroszczyliśmy się o towarzyszkę dla niego. To oczywiście zaowocowało jajkami, które od czasu do czasu zaczęły się pojawiać w naszej kuchni, a w ostatnim czasie dwoma małymi pisklakami.
Co będzie dalej…? Pewnie wypadałoby rozbudować kurnik, nadać pisklakom jakieś imiona… Brat A. najbardziej przejął się całą tą sytuacją. Kilka razy dziennie zagląda do kurnika i sprawdza czy wszystko w porządku. Kurczaki chyba go polubiły, bo już nie uciekają na grzędę.