czeski film

Sobotnie wędrowanie po okolicy i wieczorne maratony filmowe już zaczęły dawać się we znaki. Niedzielny poranek, na przykład okazał się bardziej dramatyczny, niż mógłbym przypuszczać.
Na pół jeszcze świadomy wyłączyłem telefon i dokładniej zawinąłem się w śpiwór. Spojrzałem na zegarek, było kilka minut po szóstej rano. A niech to! Przecież miałem odpoczywać! A tymczasem siedzę po nocach, a o poranku nie mogę podnieść się z łóżka.
Na domiar złego właśnie rozpoczęliśmy warsztaty z… z nazywania i komunikowania swoich uczuć. Prawdę mówiąc zbytnio nie mam ochoty na kolejne publiczne ściąganie spodni. Miałem pomysł na nie-myślenie, poddanie się prozaicznej codzienności odmierzanej modlitwą, rozmową z braćmi i wędrowaniem po okolicy, a tymczasem okazało się, że wszyscy zaczynamy mieć nieco pod górkę. Oby tylko ów formacyjny pobyt w Czechach nie okazał się jak czeski film, w którym nikt nic nie słyszał i nikt nie wie o co chodzi.
Próbuję go zrozumieć, jednak czasem mam wrażenie, że kiedy gapię się w szklany ekran on mi chce zrobić wodę z mózgu.
Chyba muszę się po prosu wyspać.