prozaika

Dziś o poranku obudził mnie szalejący na podwórku wiatr. Rozespany wyjrzałem przez onko. Brrrr! Zimno. Dotknęłem kaloryferu. Był chłodny. Pomyślałem – z prysznica chyba nici. Przeraźiła mnie perspektywa 20 metrowej wędrówki do łazienki zimnym korytarzem. Obmyłem więc szybko twarz w umywalce, ubrałem się i pobiegłem do kuchni zrobić kawę. Okazało się, że Mario już tam był. Zauważyłem, że od jakiegoś już czasu wyprzedza mnie w porannym dobijaniu się do czajnika i paczki kawy. Drogiemu czytelnikowi zdradzę, że mam z nim cichą umowę. Jeśli on pierwszy dotrze do kuchni robi kawę również i dla mnie, jeśli ja, kubek z czarnym gorącym napojem przygotowuję sobie i jemu. I to jest właśnie prawdziwe braterstwo!
Czasami tak sobie myślę: prostota, a właściwie prozaiczność tego, co codzienne i zwykłe, dają naprawdę wiele radości!
 

dzień jedności narodowej

Sporo dziś w mediach na temat jutrzejszego święta w Rosji – Dnia Jedności Narodowej. Święto zostało wprowadzone jako zamiennik rocznicy rewolucji bolszewickiej z 1917 roku, obchodzonej 7 listopada. Cóż, ominęła mnie przyjemność świętowania go po raz pierwszy w 2005 roku razem z moimi wschodnimi przyjaciółmi, bowiem jeszcze przed ogłoszeniem owej uroczystości przez prezydenta Putina, już byłem w Polsce. Mogłem tylko poprzez media śledzić bieg wydarzeń. Nowe święto, zapewne jak każde inne jest dobrą okazją do zamanifestowania swojej niezależności. Może szczególnie w kraju na Wschodzie. Obserwatorzy mimo wszystko nie szczędzą komentarzy. Sporo mówi się o politycznym podtekście całej sprawy. Wypada przypomnieć, że 4 listopada to również rocznica uwolnienia się od polskich rządów na Kremlu w roku 1612 oraz zakończenia tzw. okresu wielkiej smuty (zamętu) jaka miała miejsce po śmierci Iwana Groźnego, na przełomie XVI i XVII stulecia. Przeglądając kalendarz historyczny naszych wschodnich sąsiadów zauważymy, że dzień 4 listopada jest również dniem, w którym Rosyjski Kościół Prawosławny obchodzi Święto Ikony Matki Boskiej Kazańskiej. Rosyjska Cerkiew uważa, że to właśnie dzięki wpływowi tego cudownego obrazu dokonało się wypędzenie Polaków z Kremla. Nie wiem czy Rosjanie obchody Dnia Jedności Narodowej specjalnie związali z wydarzeniami na Kremlu sprzed 400 lat, czy to po prostu zbieg wydarzeń historycznych? A może nowe rosyjskie święto jest ukłonem w stronę Moskiewskiego Patriarchatu, który usilnie od czasów pierestrojki dąży do odcięcia się od bolszewickiej historii swojego kraju? Biorąc pod uwagę wschodnie zamiłowanie do świętowania każdy pretekst wydaje się być dobry.

kilka słów o samotności cd.

Jak dobrze po przepracowanym dniu znów znaleźć się w swojej celi. Ciasnej, ale za to własnej. Jak dobrze, że nie ma już wspólnych dormitoriów, w których mnisi spali na słomianych matach, stłoczeni jak śledzie w beczce. Dzięki postępowi w reformach stylu życia zakonnego dziś mam szansę na odrobinę samotności. Niewątpliwie jest ona dla mnie łaską. Miejscem Spotkania. Obecnością, w której spotykam wszystkich. Pamiętam, że wstępując do klasztoru mój obraz życia zakonnika bardziej kojarzył mi się z pewną formą alienacji, niż z prawdziwym byciem-dla-innych. Na wyzbycie się złudzeń potrzebowałem jednak wielu długich miesięcy. Złamało mnie odkrycie, że tak naprawdę od świata nie uciekłem, wręcz przeciwnie! Zabrałem go ze sobą. Wszyscy, których zostawiłem w świecie za klasztornym murem wciąż byli ze mną. Później zrozumiałem, że tak naprawdę odnalazłem ich w sobie. Stali się we mnie Obecnością. To jednak był dopiero początek drogi…
Od samotności wielokrotnie uciekałem. Mimo wszystko, był to dość trudny wątek w moim życiu. Uciekałem od samotności, która staje sie pustką, i w której nie ma nic. Tak było do momentu, kiedy w sposób jak dotąd najbardziej pełny mogłem jej doświadczyć. Przeżyłem… i przestałem uciekać. W niej nauczyłem się BYĆ.
Samotność w ludzkim rozumieniu staje się cierpieniem. Pewnie dlatego, że nie jest prawdziwa. I tak naprawdę nie jest samotnością, tylko uporczywym szukaniem siebie.
Cieszę się tą niewielką przestrzenią ciszy w mojej samotni. Czasami tylko chrap zza ściany zdradza czyjąś obecność…

powracające wspomnienia…

Czułem jak wiatr przez ubranie przenika mi do skóry. Jego silne podmuchy smagały moje nogi, głowę, ramiona… Zaciągnąłem na twarz kaptur i szczelniej owinąłem się szalikiem. Spojrzałem na ręce. Były już sine… a przecież staliśmy zaledwie kilka minut. Buran. Tak naprawdę chyba nikt nie potrafi oprzeć się jego sile. Gwałtowny i porywisty niczym huragan owiewa wszystko, co staje mu na drodze. Ci, którzy przeżyli dramat Kazachstanu dobrze go znali. Ciągle opowiadali jak żywcem zamrażał zwierzęta, bydło, nawet ludzi… Wychodząc w step można było już nie wrócić. Pamiętam, że kiedy tak słuchałem tych opowieści i patrzyłem na ludzi, których spotykałem, i z którymi rozmawiałem, na ich życie, na doświadczenie, na drogę, którą przeszli, nie mogłem uwierzyć, że to wszystko prawda. Czasami wydawało mi się, że to świat wokół mnie jest zwariowany, albo że ja jestem z innej bajki.
Mogiła była bardzo skromna. Usypany z ziemi niewielki kopczyk, prosty sosnowy krzyż, trochę świerzych kwiatów i tabliczka: imię, nazwisko, przeżyte lata… Było mi przykro, że nie mogłem przyjechać na pogrzeb, ale tak bywa, kiedy próbujesz się zatroszczyć o wszystko i o wszystkich. W efekcie jesteś trochę tu, trochę tam. Ochrzcisz dzieciaka, wyspowiadasz kilka osób, czasem kogoś przed śmiercią namaścisz, a czasem… po prostu nie zdążysz.
Leonid zmarł kilka dni wcześniej. Miał wtedy 46 lat i wystarczająco dużo siły by spróbować zmienic swoje życie i świat. Niestety, nie zdążył. Sporo pił. Podczas jednej z pijackich imprez doszło do kłótni, potem przepychanki aż w końcu oberwał cegłą w głowę. Jakimś cudem udało mu się uciec i resztkami sił dowlec się do domu. Potem żył jeszcze tylko przez godzinę.
Teraz staliśmy na cmentarzu w środku stepu, pochyleni nad jego grobem. Ściskając w skostniałych z zimna palcach paciorki różańca odmawialiśmy modlitwę. Bronisława miała w oczach łzy.
Zdrowaś Mario, łaski pełna, Pan z Tobą…
Wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie…
Wiatr jednak zagłuszał nasze słowa…