Kategoria: okruchy
dzień w dolinie mgieł
Zamknąłem drzwi na klucz i powoli ruszyłem w stronę sal pacjentów.
Korytarz wypełniony był przytłumionym światłem, w którym chorzy, jak mdłe cienie, snuli się niczym zombie. Poczułem zapach. W powietrzu unosiła się woń jakichś chemikatów. Może lekarstw albo środków czystości..?
– No tak, – pomyślałem – Tak właśnie pachnie psychiatryk. O ile do jego zapachu pewnie można się przyzwyczaić, o tyle nieustanne życie w świecie cieni już wcale nie wydaje się takie proste.
Przy jednej z sal zaczepiła mnie młoda kobieta.
– Przepraszam… Pan jest księdzem, prawda?
– Tak. – Odparłem. – Jakoś tak wyszło…
Kobieta kiwnęła głową, a ja uśmiechnąłem się i poszedłem dalej.
Przy końcu korytarza zobaczyłem M. jak siedziała przy stoliku wpatrując się w pustą dal. Rozejrzałem się. Wokoło nie było niczego i nikogo. Tylko przestrzeń pusta jak ogołocona dusza. Beznamiętna dusza… Beznamiętnie spokojna…
jak pies z kotem
Siedziałem na ławce przed klasztorem patrząc jak Kiler z tym drugim, Białasem, co od kilku tygodni u nas mieszka, molestowali kota. Niezła zabawa. Kot wcale nie uciekał. Wręcz przeciwnie, wydawało się, że nawet lubi takie pieszczoty. Dziwny świat…
Pamiętam, jak kilka dni temu poszedłem z Łukaszem do kotłowni obejrzeć krzyż, który mieliśmy postawić na rozstajnych drogach wśród pobliskich wzgórz. Kot siedział jak król na starym fotelu, a Białas, jak długi, leżał wyciągnięty na usmolonej sadzą kanapie. Niczego nie mogliśmy się dotknąć bo bez przerwy na nas warczał.
Co jest grane? – Pytałem sam siebie. – Już nawet we własnym domu nie można czuć się bezpiecznie! Wkurzyłem się i w końcu wygoniłem go z kotłowni.
Relacje… Tyle przecież od nich zależy…
dzieci się tak spieszy?
Z poobiedniej drzemki wyrwało mnie uparte dobijanie się do drzwi klasztoru. To dzieci. Ciągle przychodzą, czegoś chcą, o coś pytają. Biorą klucze od świetlicy, to znów je przynoszą. I tak w kółko. Ilekroć idę przez krużganki mam wrażenie, że to czas przerwy pomiędzy lekcjami w szkole. Krzyki, śmiechy, łomoty. No cóż, dzieci są jak dzieci. Całe szczęście, że w ogóle je mamy!
Otworzyłem drzwi furty. Trzech łobuzów stało na schodach. Zadzierając głowy do góry mówili coś jeden przez drugiego. Bez ładu i składu. Nic nie mogłem zrozumieć. Pewnie przez to, że jeszcze na dobre się nie obudziłem.
Zmierzyłem ich wzrokiem, po czym uśmiechając się wręczyłem im pudło z konsolą do gier. A oni krzycząc zbiegli na dół po schodach.
Jeśli nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie… Egh!