grób i kołyska

Złośliwość rzeczy martwych – pomyślałem, kiedy wysiadł mi komputer. Wszystko przez to, że chciałem pracować na dwóch niezależnych systemach operacyjnych. Musiałem niefortunnie wybrać nieodpowiednią opcję, co spowodowało sformatowanie wszystkich partycji na dysku. No cóż, okazuje się, że w życiu nie można mieć wszystkiego. Tak podpowiada doświadczenie. Nie tylko ta sytuacja awarii systemów, ale też i wiele innych. Nie można mieć jednocześnie dwóch wykluczających się rzeczy, nie można jednocześnie zajmować się sprawami, które trudno pogodzić, nie można w tej samej chwili być tu i tam. Niemalże bez przerwy staję wobec alternatywy albo to, albo tamto. Zresztą, może to i dobrze nie móc narodzić się i od razu umrzeć?

rzeczywistość

Siedziałem na skalnej płycie prażąc się w słońcu. Błękitne bezchmurne niebo lśniło nade mną. Leżący wokół śnieg odbijał promienie słoneczne sprawiając, że nawet w goglach musiałem mrużyć oczy. Wyjąłem z plecaka termos, aby spełnić łyk orzeźwiającej kawy, którą zaparzyłem przed wyjściem ze schroniska.
Błogość… – pomyślałem. – Dobrze jeśli nie musisz o niczym myśleć. Czysty umysł! Zresztą, w górach zawsze mam czysty umysł. Praca, problemy, codzienne troski zawsze zostają na dole w dolinach.
Wokół nie było nikogo. Schronisko, z którego wychodziłem o poranku też było prawie puste. Widziałem tylko kilku narciarzy wybierających się na pobliski stok.
Spojrzałem na zegarek. Dochodziło południe. Jednak jakoś wcale nie chciało mi się ruszać w drogę. Gdyby można było zatrzymać czas zrobiłbym to bez wahania.
Ale cóż, nic z tego. Czas ma to do siebie, że ciągle płynie i nie sposób go zatrzymać. Wszelkie próby zatrzymania go są tylko iluzją, którą można się rozkoszować dłużej lub krócej. Ale to jednak nie rzeczywistość.
Spakowałem więc z powrotem termos do plecaka i poprawiłem zapięcia w rakach. Tak więc dziaby w dłoń i dalej w ścianę – pomyślałem. Życie, w przeciwieństwie do gór, nie będzie trwać wiecznie. A zostało przecież jeszcze tyle do zrobienia…

przyjaciele

W poniedziałek zauważyłem, że Białas chodzi jak śnięty. Słania się na nogach, ucieka przed ludźmi… Nawet koledzy, Kiler i kot, przestali się z nim bawić. Zadzwoniliśmy po weterynarza, ale ten niewiele mógł pomóc. Okazało się, że sprawę trzeba zgłosić w urzędzie miasta, żeby urzędnicy mogli zawiadomić instytucję odpowiedzialną za chore zwierzęta. Procedury takich postępowań niestety trwają. Na domiar złego wczoraj mu się jeszcze pogorszyło. Leżał w samotności pod drzewem na nic nie reagując.
Prawdą jest, że od samego początku nie darzyłem go sympatią. Nie był miły.
W kotłowni warczał na mnie tak, że niczego nie mogłem się dotknąć. Ale zrobiło mi się go szkoda. Wyobraziłem sobie dotykającą go samotność i cierpienie. Chorobę niosącą ból i poczucie odrzucenia przez bliskich. Pomyślałem sobie, że nie chciałbym znaleźć się w jego sytuacji. Bliscy odeszli… A przecież prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie…

na orbicie

Znów wydawało mi się, że wylecę z orbity. Na szczęście do pionu postawił mnie telefon od mniszek. Chodziło o spowiedź, która wyleciała mi z pamięci. Egh! Szybko ubrałem więc habit i pobiegłem do pobliskiej wspólnoty monastycznej.
Widzę, że praca, w którą się wkręcam niekiedy powoduje, że zapominam o wielu innych rzeczach. Na szczęście ci, których to dotyczy w porę dają znać o sobie tak, że nie wszystko stracone.
Świadome życie – bo o to przecież chodzi – musi mieć swój plan. Na zajęciach terapeutycznych zawsze to powtarzam. A jednak i mnie czasem zdarzy się wylecieć w przestrzeń. No cóż, ważne, żeby się szybko zebrać i znów być z powrotem.
Tak więc i jestem!