leżąc na kozetce

Pomalowane na biało ściany, błękitne rolety, proste krzesło, drewniane biurko i kozetka.
Gabinet wydał mi się niezbyt przyjemny.
Prawdę mówiąc wcale nie miałem ochoty tu przychodzić, jakoś tak wyszło…
Jednak ból, cierpienie i rodzące się z niego zniechęcenie do życia niekiedy stają się nie do zniesienia. Mocując się z nimi, nieustannie zadaję sobie pytanie: ile jeszcze wytrzymam? Godzinę, może dwie..? Jeszcze jeden dzień albo tydzień..? A może ani minuty dłużej?
Nadarzyła się okazja, całkiem spontanicznie, więc jestem.
Wszedłem do gabinetu, rzuciłem torbę na podłogę, zdjąłem z nóg sandały i położyłem się na kozetce.
– Za chwilę się zacznie. – Pomyślałem. – I nawet dobrze, że już. Lepiej od razu mieć wszystko z głowy.
K. widząc moje przerażenie uśmiechnęła się życzliwie.
– Powinno zaboleć, ale ty przecież stary chłop jesteś! Wytrzymasz!
Szybkim ruchem skalpela rozcięła skórę na bolącym palcu wyciskając z niego trochę żółtawego płynu. Po chwili ostrego bólu poczułem ulgę. Od kilku już dni każdy krok zaczynał sprawiać mi cierpienie. Duży palec u lewej stopy był spuchnięty i siny. Nie mogłem nawet założyć buta. Zresztą, jak przystało na mnicha, od trzech tygodni chodzę boso w sandałach, więc pewnie w tym tkwi przyczyna. Poharatałem stopy biegając po skałach i koniec końców dopadła je infekcja.
K. przemyła ranę odkażalnikiem, a brudne chirurgiczne narzędzia wrzuciła do kosza.
Zwlokłem się z kozetki, podziękowałem i pobiegłem do klasztoru.
Jak dobrze, że zastrzał mnie nie zastrzelił. Żyję. Mam się dobrze!

wielki tydzień

Z rozważań drogi krzyżowej, którą kilka dni temu prowadziłem w kościele utkwiła mi w głowie jedna myśl. Pan Bóg posyła na świat swojego syna wcale nie po to, by uwolnił ludzkość od cierpienia, ale by w nim uczestniczył. Pomyślałem sobie, że to dobra nowina! Zwłaszcza, że dla mnie Wielki Tydzień rozpoczął się już kilka dni temu.
Zdumiewające, jak wiele potrafi się zmienić… Myślę najpierw o wielkich tłumach witających Jezusa w Jerozolimie, które niedługo potem pluły mu w twarz. Ale przychodzi mi na myśl również moje własne życie…

Przed chwilą zadzwonił dziennikarz jednego z portali informacyjnych z prośbą bym powiedział coś na temat świąt paschalnych. Odpowiadając na pytania pomyślałem, że bez większych trudności tłumaczę innym sens cierpienia i umierania, a sam ciągle umrzeć nie potrafię. Pomyślałem, że ból, cierpienie, samotność, pustka, ogołocenie przybliżają do Boga, ale przecież nim nie są. Czego więc jeszcze potrzeba?
Kiedy odłożyłem słuchawkę wydało mi się, że wszystko we mnie wiruje. Pragnienia, myśli, uczucia… Być może ściana płaczu nie jest tylko zwykłym murem, przez który można tak po prostu przeskoczyć?

wiosna

O świcie z nocnego letargu wyrwał mnie przeraźliwy dźwięk budzika.
– A niech to! – Burknąłem spoglądając na zegarek. Było kilka minut po szóstej.
Wraz z powracającą świadomością, powróciło również uczucie chłodu wdzierającego się w moje posłanie. Termometr wskazywał zaledwie piętnaście stopni powyżej zera. Odwlekając stawienie czoła najbardziej krytycznej ze wszystkich chwil poranka, zaciągnąłem śpiwór na głowę i postanowiłem odwrócić się na drugi bok. Jednakże rzucone mimochodem ukradkowe spojrzenie na wiszący na wprost łóżka kalendarz oznajmiający nadejście wiosny obudziło mnie na dobre.
– No nie! Koniec zimowego snu! – Pomyślałem. – Życie, jak niechcąca utonąć Marzanna, przecież wciąż płynie dalej. Wypadałoby więc przestać się ociągać i też popłynąć.
Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Wygrzebałem się ze śpiwora, ochlapałem twarz lodowatą wodą, po czym pobiegłem do kuchni parzyć gorący kubek pachnącej kawy. Pierwszy tej wiosny!

promocyjnie

Siedziałem w swojej celi beznamiętnie wpatrując się w szklany ekran komputera.
Dwa maile, kilka telefonów… Życie… Albo inaczej – wielki świat małego człowieka.
Uśmiechając się do mrugającej zaczepnie reklamy taniego kredytu mieszkaniowego pomyślałem, że znów oszukałem samego siebie.
Tanie wakacje, rozmowy z wybranymi osobami, tanie kredyty mieszkaniowe, promocja na miłość… Bzdura! Nic przecież nie jest na tyle tanie, żeby nie było drogie.