kiedy wszystko może się zdarzyć

Pamiętam dobrze czas pobytu w seminarium. Sześć długich, jak ruski rok lat. Nauka, formacja, praktyki duszpasterskie. Niekiedy wydawało mi się, że czas ciągnie się w nieskończoność. Z tym większą więc niecierpliwością oczekiwałem jego końca. Między wierszami moich refleksji ciągle przewijała się jednak myśl o tym, co będzie, kiedy wreszcie stąd wyjdę? Z czym, oprócz tacy, pójdę do ludzi? Co w zamian mogę im zaoferować?
W rzeczywistości jednak moje życie potoczyło się w kierunku, który wówczas był poza moimi najśmielszymi wyobrażeniami. Jedne obawy zniknęły, a na ich miejsce przyszły inne. Raz przerażało mnie poczucie odpowiedzialności za sprawy, którymi się zajmowałem, a innym razem, chcąc dodać życiu pikanterii angażowałem się w niekonwencjonalne inicjatywy i próbowałem realizować swoje zwariowane pomysły. Pamiętam chwile, kiedy robiłem wszystko, żeby nie stać w miejscu. Zwykle sporo mnie to kosztowało. Raz musiałem przełknąć niezbyt smaczne owoce, a niekiedy po prostu smakowałem poczucie sukcesu i ulgi.
Myślę, że teraz też tak jest. Zresztą, mam tak, że nuda na krótką chwilę jest dobra, ale na dłuższą zabija. Przygnębia, wpycha w poczucie bezsensu i beznadziei. Przyłapuję się więc na tym, że od czasu do czasu angażuję się w sprawy, które niczego dobrego w moje życie nie wnoszą. Wielokrotnie zastanawiałem się, dlaczego tak jest? O racjonalną odpowiedź trudno.
Ktoś może zapyta:
– Dlaczego więc bijesz się młotkiem w głowę?
– Bo fajne jest uczucie, kiedy przestaję.

jak Jonek jeździł BWP-em

Cuda… Czasem spektakularne, kiedy nie ma żadnych wątpliwości, że to, co się dzieje, dzieje się ponad poziomem ludzkiego pojmowania, a czasem prawie niewidoczne, ledwo uchwytne, proste. Patrzę na swoje życie i próbuję dostrzec wydarzenia, kiedy siedząc w zdumieniu odnosiłem wrażenie, że to właśnie Pan Bóg kreuje przede mną rzeczywistość. Było ich kilka. Pamiętam, że zawsze szukałem racjonalnych wytłumaczeń. Próbowałem zrozumieć, pojąć, wytłumaczyć. Kiedy jednak zawodził rozum z pomocą przychodziła wiara. Dopiero na jej poziomie wiele spraw nabierało sensu.
Na kazaniu podczas porannej Eucharystii usłyszałem historię Jonka, który jeździł Bojowym Wozem Piechoty. Tyle, że bojowy wóz nie był prawdziwym bojowym wozem, lecz starą polską Nysą i nie działo się to na poligonie, ale na zwykłej polnej drodze z dziurami po kolana. Finał był taki, że ów BWP pędząc z prędkością ponad 100 km/h niefortunnie wjechał w stającą na polu suszarnię tytoniu. Wszystko legło w gruzach. I suszarnia i Nysa. Pasażerowie ledwo wydostali się z płonącego auta. Na szczęście cali i zdrowi. Wszyscy przechodzący drogą przechodnie w zdumieniu kiwali głowami twierdząc zgodnie, że to cud!

Cuda rzeczywiście się zdarzają. Wcale nie trzeba kusić losu, igrać z życiem, czy wystawiać Pana Boga na próbę, żeby się o tym przekonać. Być może wystarczy tylko wnikliwe a zarazem proste spojrzenie? Niekiedy sama codzienność mnie zdumiewa. I coraz częściej też brakuje mi na nią racjonalnych wytłumaczeń.

tam, gdzie nas nie ma

Przybyli Mędrcy, plackiem padli, złożyli dary, odjechali…
Pomyślałem, że przecież mógłbym pojechać z nimi. W końcu tam jeszcze nie byłem. Tylko, po co? Z doświadczenia wiem, że fascynacja egzotyką ciekawych miejsc kończy się mniej więcej po miesiącu. Zachłyśnięcie mija, a potem przychodzi codzienność, w której trzeba żyć. Jasne, ona też fascynuje, zwłaszcza wtedy, kiedy widzisz sens tego, co robisz i kiedy czujesz się po prostu potrzebny.
Pamiętam, że kiedyś Wschód Daleki manił mnie mocno. Jednak z jakichś powodów, wówczas nie odważyłem się na podjęcie takiej decyzji. Wybrałem Wschód nieco bliższy, ten pomiędzy Kaukazem a górami Uralu.
Jednak gdzie mi będzie tak dobrze, jak tu, gdzie jestem? Chyba przyzwyczaiłem się do swojego podwórka. Nigdy nie dążyłem do tego, żeby – jak czasem mawiają – uwić sobie gniazdko. I myślę, że tak się nie stało. Ale zastanawiam się nad tym, ile mam w sobie gotowości do podejmowania wyzwań mogących całkowicie przeorganizować moje życie?
Przyjeżdżając tu musiałem zaufać.
Ciekawe, co musiałbym zrobić, żeby być gotowym do drogi w nieznane?

weź się ogarnij

Rychło w czas! Ale lepiej późno, niż wcale! – Pomyślałem, kiedy po refleksjach sprzed roku, tych o dojrzewaniu, zacząłem zastanawiać się nad tym, ile czasu przeleciało mi przez palce. Czego nie wykorzystałem? Ile zmarnowałem? Co zawaliłem? Na ile udało mi się dojrzeć? Bo przecież nie mam nawet rumieńców, no chyba, że od mrozu.
Bilans na szczęście nie okazał się tragiczny. Jednak zdecydowanie mógł być lepszy.
Czasu, niestety, nie można cofnąć i nie można go też oszukać. Chociaż pamiętam, że kilka razy próbowałem to robić. Finał był taki, że oszukiwałem tylko samego siebie. No cóż, czasem, jeśli sumienie zbyt wiele wyrzuca, najlepszym wyjściem okazuje się iluzja, że nic się nie stało i że przecież tak miało być.
Czasu nie można też zatrzymać, choć niekiedy bardzo by się tego chciało. Jedyne, co można zrobić, to nauczyć się go wykorzystywać.
Snując swoje refleksje przy filiżance kawy i wcinając tiramisu zrozumiałem, że jeśli się nie ogarnę, za rok bilans może być zdecydowanie gorszy. A przecież stoi przede mną kilka wyzwań. Tak więc wypada wziąć się do pracy.