anielska metafizyka

Wygrzebałem z pudełka stare ikony, które kiedyś przywiozłem z Rosji. Sprzątając dziś swoją celę pomyślałem, że wreszcie powinienem je z powrotem powiesić na ścianach. Może dzięki nim mój pokój nabierze więcej życia?
Przypomniały mi się przechadzki po Galerii Trietiakowskiej w Moskwie. W muzealnych salach bez okien ikony były jedynym, w dodatku nienaturalnym światłem, które wypełniało szare pomieszczenia. Pamiętam, że mogłem siedzieć wśród nich bez końca.
Teraz Pantokrator spogląda na mnie ze ściany. Maryja wciąż tuli małego Jezusa, a święty Tomasz Apostoł znad mojego posłania uśmiecha się mówiąc: już wiem na pewno, że Pan zmartwychwstał!

szkoła

Przyglądałem się dzieciom wystrojonym w szeregu na swoim pierwszym szkolnym apelu.
Przypomniał mi się czas początku mojej edukacji. Pamiętam, że trudno było mi rozstać się z rodzicami. Raz nawet uciekłem ze szkoły do domu. To było w zerówce. Później była ośmioklasowa podstawówka w rodzinnej miejscowości. To był czas! Rozrabianie na szkolnych korytarzach, zwariowane pomysły, które nikomu innemu oczywiście nie przyszłyby do głowy, bójki z kolegami. Pamiętam, że pani nauczycielka za karę zostawiała nas niekiedy po lekcjach w tzw. kozie. Wkurzeni i smutni musieliśmy odrabiać prace domowe, albo pisać w zeszytach zadane wypracowania. W siódmej klasie po raz pierwszy poszedłem na prawdziwą szkolną dyskotekę. Nie umiałem tańczyć, więc z kolegami podpieraliśmy ściany świetlicy. Pamiętam, że wtedy też podkochiwałem się w koleżance z mojej klasy. Nic z tego nie wyszło, nie stała się moją dziewczyną, bo chyba nie byłem w jej typie.
Szkoła średnia była wyzwaniem. Miałem ambicje i pomysły. Wybrałem profil, który mnie fascynował – chemię. Nowe miasto, nowi koledzy, nowe koleżanki. Byliśmy dość zwartą grupą. W różnych okolicznościach zazwyczaj trzymaliśmy się razem. Potrafiliśmy się wspierać. I wcale nie tylko pozwalając odpisywać zadania z matematyki. W życiu również. Cieszę się, że zostało nam to do dziś.
Czas tych pięciu lat edukacji zawodowej w technikum mocno zapisał się w mojej pamięci. Pewnie przez intensywność przeżyć. Wchodziłem wówczas w dorosłe życie. A więc pierwsze poważne miłości, pierwsze podróże, kontestacje wszystkiego, co tylko można było kontestować, wagary, młodzieńcze ideologie…
Nie przykładałem się zbytnio do nauki. Właściwie zależało mi tylko na tym, żeby zdać do następnej klasy. Jednak ambicje i pomysły z początku, po latach wyblakły. Inne sprawy stały się ważne. I tak już zostało.
Obecnie ze szkołą niewiele mam wspólnego. Właściwie to nic… Czasem tylko wracam do niej we wspomnieniach. Tak, jak dziś…

***

Nadciągająca od zachodu czarna chmura przyniosła deszcz. Szkoda, bo na dziś miałem zaplanowany wyjazd w plener. Zresztą, może to nawet dobrze. Będę miał czas na zajęcie się tym, co przez ostatnie tygodnie konsekwentnie odkładałem.
– „Co masz zrobić jutro – zrób pojutrze. Będziesz miał dwa dni wolnego”. – Przypomniały mi się słowa starego porzekadła.
– Nie! To przecież nie działa. – Pomyślałem. Poczucie wolnego czasu jest wtedy tylko iluzoryczne. Sprawami przecież i tak kiedyś trzeba będzie się zająć, a czasu może wówczas już nie starczyć…
Poranek spędziłem więc na rozkładaniu w kościele sprzętu nagłośnieniowego, który niedawno zakupiliśmy. Wieczorem ma być ślub i młodzi prosili, by ktoś ładnie zagrał i zaśpiewał na mszy.
Potem rozmowa z dziennikarzem, który przygotowuje reportaż o naszych inicjatywach dla jednego z dużych portali internetowych. Dopowiedzenia, ostatnie poprawki i autoryzacja tekstu. Publikacja w przyszłym tygodniu.
Wyglądam przez okno. Szare, ponure i zlane deszczem klasztorne podwórko zachęca do spędzenia czasu w cieple domowego ogniska. Spokój. Jest dobrze.

lost in translation

– Kiedy przyjedziesz?
– Nie wiem… Czasem nagle coś wypada i jestem.
– Byłoby miło gdybyś tak będąc, niespodziewanie się odezwał. Wiem, że różnie bywa, ale kto wie…
Siedząc na podłodze uważnie śledziłem zdania pojawiające się na ekranie komputera. Nienawidzę takich rozmów – pomyślałem. Technika jest beznamiętna, bezduszna i pusta. Zamiast prostować – komplikuje, niczego nie wyjaśnia, a niekiedy wręcz gmatwa. Poza tym niektórzy mają spory problem z czytaniem tekstu między wierszami. Tak też tworzą się nadinterpretacje. Skoro więc większość ludzi ma problem z komunikowaniem się w realnym świecie, to jak można mówić o porozumieniu w wirtualnym?
– Pamiętasz? Kiedyś powiedziałem Ci, że jesteś tajemnicza i nieprzewidywalna…
– Pamiętam…
– Tajemnica fascynuje, ale też okrutnie zniechęca.
Nie czekając na odpowiedź uśmiechnąłem się do siebie. Wydało mi się, że znów rozmawiamy o tym samym, co kiedyś. Na dodatek w półsłówkach pełnych dwuznaczności.
– Racja. Czasem chyba więc warto otworzyć drzwi. Chociaż trochę…
– Otworzysz? – Zapytałem po chwili namysłu.
– Taka przyjazna dusza. Tak bliska a zarazem tak daleka… Jednak w otwieraniu istnieje ryzyko bycia skrzywdzonym.
– Ryzyko istnieje we wszystkim, M.
Była mi bliska. I choć czasem irytowało mnie jej zachowanie lubiłem ją. Mimo wszystko. A może właśnie za to „wszystko”? Próbowałem ją zrozumieć. Nie zawsze potrafiłem, ale miałem dobrą wolę. Było mi przykro, że niekiedy ludzkie życiorysy komplikują się. Cieszyłem się jednak, że stać mnie na trochę empatii i odrobinę współczucia.
Chciałem pomóc. Tyle tylko, że są takie sprawy, w których tylko samemu można sobie pomóc. I nikt inny za ciebie tego nie zrobi. Zresztą, na terapeutyzowanie przyjaciół nigdy bym się nie odważył, ale na uczciwą rozmowę o życiu – owszem.
Miałem poczucie, że nasza relacja wciąż rozgrywa się w świecie niedopowiedzeń i tajemnic, przemilczeń i sekretów. Widziałem w zasadzie tylko tyle, ile pokazywał mi monitor komputera. Na szczęście życie nauczyło mnie dostrzegać również to, co kryje się między słowami.