krawędzie światów

Szalejący od kilku dni porywisty wiatr znów przywiał chłodną deszczową pogodę. Stojąc za rogiem budynku poradni rozmawiałem z Joanną o zacierających się w moim świecie granicach.
– Musisz postawić sobie kilka pytań i szczerze na nie odpowiedzieć. – Mówiła tonem spokojnym, bez cienia najmniejszego wyrzutu czy pretensjonalności, jak przystało na prawdziwego superwizora.
– Ja to wszystko wiem, Joanna…
Zauważyłem, że od jakiegoś już czasu silnie przeżywam to, co dzieje się wokół mnie. Co więcej, robię rzeczy, których jako fachowiec robić nie powinienem. Źle mi z tym. Niby mam świadomość tego, że tak być nie powinno, ale jednocześnie czasem trudno mi powstrzymać się od działania.
Utrata emocjonalnego dystansu do otoczenia skutecznie zaciera granice terytoriów. Nic wówczas nie jest już tak przejrzyste i pewne. Relatywne krawędzie rzeczywistości powodują, że podejmując decyzje zaczynasz stąpać po cienkim lodzie. I wcale już nie chodzi tu o kolejny twój krok, ale o samo działanie, które w tym układzie jest przecież bez sensu.
Dobrze jednak, że wokół wciąż są ludzie, z którymi można rozmawiać.

wyzwalająca przestrzeń

O poranku poczułem jak znów mimowolnie dopada mnie przeziębienie. Trzymałem się dzielnie przez wiele miesięcy. No cóż, chorobie trzeba oddać swoje.
Myślałem dziś o prawie. To tak w kontekście czytań z liturgii słowa.
Prawo jest po to, by normować życie społeczne. Potrzebne. Anarchia niczego dobrego w życie nie wnosi. Wręcz przeciwnie. Stwarzając poczucie wolności tak naprawdę skutecznie ją ogranicza.
Przypomniały mi się początki mojego życia zakonnego. Z jednej strony towarzyszyła mi radość, że wreszcie znalazłem to, czego przez długi czas szukałem, a z drugiej – uczucie, że wstępując do społeczności zakonnej pozbawiłem się wielu możliwości, które stwarzało życie w świecie. Przez jakiś czas biłem się z własnymi myślami. Czy naprawdę o to mi chodzi? Czy życie zakonne jest rzeczywiście tym, w czym mogę rozwinąć swoje młodzieńcze skrzydła? Miałem wrażenie, że przestrzeń, w którą wszedłem jest niewielka. Znikoma. Jest jak wąski korytarz, w którym trzeba się zmieścić.
Potem dopiero przyszło zrozumienie. Prawo rzeczywiście ogranicza. Zwłaszcza wtedy, kiedy patrzy się na nie, jak na zbiór nakazów i zakazów. A ja tak właśnie na nie patrzyłem. Kłócąc się z samym sobą odkryłem w końcu, że prawo wcale ograniczać mnie nie musi. Zobaczyłem, że zamiast nakazywać i zakazywać może po prostu stwarzać możliwości, w których można się rozwijać. Tak więc, żeby czuć się wolnym, wcale nie chodzi o to by chrzanić wszelkie konwencje, ale by popatrzeć na nie przez pryzmat możliwości, które dają.

dobrze czy jak zwykle?

Dzisiejszy dzień znów był jednym z tych, kiedy wydawało mi się, że prowadzę wyścig z czasem.
O poranku, pomimo najlepszych moich intencji ogarnięcia się i spokojnego zabrania się do pracy okazało się, że chyba nic z tego nie będzie.
Otóż postanowiłem obudzić się nieco wcześniej, niż zwykle. Zaparzyć kubek kawy, wziąć orzeźwiający i niezbyt ciepły prysznic, potem spokojnie uzupełnić brakujące wpisy w dokumentacji medycznej z wczorajszych zajęć terapeutycznych i sesji i następnie zdążyć na poranne pacierze i medytację. Plan mój jednak zawalił się w chwili, kiedy ktoś przede mną zajął łazienkę z prysznicem. Musiałem, niestety, w związku z tym kilkanaście minut czekać na swoją kolejkę. To był pierwszy moment, który mnie nieco zaburzył. Zły na siebie, że się po drodze guzdrałem, zacisnąłem zęby i odczekałem swoje wiedząc, że już nie zrobię tego, co chciałem i że dokumentacja będzie musiała poczekać na lepsze czasy.
Potem wszystko niby toczyło się dobrze. Wyjechaliśmy z hostelu o ustalonej godzinie i do celu dotarliśmy też, mniej więcej o czasie. Jednakże już po chwili okazało się, że natknęliśmy się na przeszkody od nas, co prawda, niezależne, lecz wymuszające bardzo konkretne interwencje. I w tym momencie zaczął się wyścig z czasem. Najpierw wizyta w jednej instytucji, potem w drugiej, a potem trzeciej… Podczas wizyty w czwartej, czekając na załatwienie sprawy, już zacząłem niecierpliwie spoglądać na zegarek i gorączkowo chodzić po korytarzu, dodatkowo mając w głowie pracę, która czekała mnie po powrocie. W efekcie okazało się, że przez cały czas rozwiązywaliśmy problemy spotykane po drodze, a sprawy, z powodu których był ten wyjazd, tak i zostały niezałatwione.
Do hostelu wracałem z kwaśną miną. Niezadowolony. Po powrocie zjadłem szybki obiad, uporałem się z odłożonymi na potem papierami, spakowałem rzeczy i pojechałem do domu.
– Znów chciałem dobrze, a wyszło jak zwykle… – Myślałem szukając płyty z muzyką, która mogłaby mnie zrelaksować. – W sumie to zawsze najlepiej wychodził mi spontan…

wigilia

O poranku obudziło mnie pianie koguta.
– Co się dzieje? Gdzie jestem? – Pomyślałem nieco zdezorientowany.
Dopiero po chwili, kiedy rozejrzałem się wokół i zobaczyłem znajome cztery ściany, dotarło do mnie, że przecież jestem we własnej celi. Ale skąd pianie koguta? No tak, wczoraj właśnie na nasze podwórko przyszły zwierzęta. Trzy małe koniki, osiołek i jakieś tam ptactwo z kogutem na czele. Wszystkie zamieszkały w ogromnej szopie stojącej na placu przed kościołem.
Spojrzałem na zegarek. Moja godzina jeszcze nie nadeszła. Pomyślałem jednak sobie, że skoro kogut pieje, to może czas już nadszedł. Wyklułem się więc ze śpiwora, ochlapałem twarz zimną wodą i pobiegłem do kuchni parzyć kawę.

Teraz wieczór spowił już wszystko. Za chwilę siądziemy z braćmi do wigilijnej kolacji. Potem pójdę połamać się opłatkiem z kogutem i zamówić budzenie na właściwą godzinę. W wigilię podobno nie tylko ludzie starają się być dla siebie życzliwi.
Błogosławionych Świąt życzę wszystkim czytelnikom tych okruchów. Świąt pełnych pokoju od Pana Jezusa, który zaspokaja wszystkie ludzkie tęsknoty. Będę o Was pamiętał w modlitwie.