jesień idzie

Obchodziłem z przełożonym plac budowy, co rozciągał się wzdłuż klasztornego muru. Niezłe było pobojowisko! Przez głowę przeleciało mi wspomnienie przepychanek z konserwatorem, nacisków urzędników z Magistratu i rozpaczliwych poszukiwań firmy, która zajęłaby się wykopaliskami. Nieźle trzeba było się gimnastykować, żeby ze wszystkim zdążyć. No, bo przecież termin gonił. Oceniając postępy prac zastanawialiśmy się skąd weźmiemy kasę na pokrycie kosztów związanych z remontem i izolacją fundamentów.
– Dzieci nasze spłacać będą. – Mruknął pod nosem przełożony.
– Albo jeszcze i wnuki! – Dodałem z uśmiechem.
Przypomniała mi się historia nieuczciwego rządcy z Ewangelii, który chciał zrobić dobrze dłużnikom swojego pana. I zrobił. Chyba czas pomyśleć o jakichś dodatkowych zajęciach, albo o grosz wdowi prosić…
Postanowiłem wrócić do spraw kiedyś rozpoczętych a pozostawionych czemuś, nie wiadomo czemu, na pastwę losu. Przyszła refleksja, że odkładać w nieskończoność ich nie można. Życie ucieka, jak krajobraz za oknem pociągu. Wszystkiego, rzecz jasna, ogarnąć się nie da, ale może, choć trochę? Zresztą, jesień przecież idzie…

zapomniana inicjatywa

Jeden otwór, drugi, trzeci, kolejny…

Stojąc na drabinie zręcznie wierciłem dziury w wysokim na kilka metrów dębowym panelu. Przyjemna robota. – Pomyślałem. – Gdyby jednak upał był nieco mniejszy zadowolenie z pracy na pewno byłoby bardziej odczuwalne. Słońce paliło niemiłosiernie. Na domiar złego jeszcze ta zapierająca dech w piersiach duchota! Nie było żadnego, nawet najmniejszego, podmuchu wiatru. Rozebrany do pasa, podtrzymując drabinę, Andrzej co chwila ocierał ręką pot z czoła. Zresztą, ja też miałem wrażenie, że za moment w pocie czoła spłynę z wysokości na ziemię.

Od rana, na podwórku, montowaliśmy ściankę wspinaczkową. Andrzej w ogrodzie zbudował z bali domek. Taki dla dzieci, z tarasem, zjeżdżalnią wprost do piaskownicy i drabiną zamiast schodów. Jedną ze ścian domku, wznoszącą się kawałek ponad dach, był ów mocny dębowy panel, do którego właśnie wkręcaliśmy wspinaczkowe chwyty.

– Zapomniana inicjatywa! – Szczerząc zęby śmiałem się do niego łobuzersko, ponieważ akcesoria potrzebne do budowy ścianki przeleżały w jego piwnicy prawie dwa lata.

– Najważniejsze jednak, że w końcu odkurzona. – Dorzuciłem. – Każda sprawa przecież musi mieć swój finał. Wyjazd na urlop, rozpoczęte studia, sprawa sądowa, miłość pierwsza, wreszcie życie – Twoje i moje.

– Zwłaszcza życie… – Spoglądając na mnie, po chwili milczenia powiedział z zadumą.

Zszedłem z drabiny. Wiercenie się skończyło. Zabraliśmy się więc za wkręcanie chwytów pokrytych sporą warstwą kurzu…

deszczowo i wietrznie

Pogoda zachęca jedynie do siedzenia w domu. Pracować też się nie chce. Nie lubię takich momentów. Mam sporo zajęć, a jednocześnie do każdego z nich trudno mi się zmobilizować. Przychodzi jednak świadomość, że jak sobie odpuszczę, to wszystko się rozjedzie. A tego bym przecież nie chciał.

Wczoraj zadzwonił do mnie stary znajomy ze śląska z propozycją wyjazdu wspinaczkowego. Ucieszyłem się, ale jednocześnie przyszła mi refleksja, że do tego stopnia wkręciłem się w nasze podwórkowe sprawy, że zaniedbałem to, co przecież bardzo lubię. Co więcej, tak się złożyło, że na ostatnich zajęciach terapeutycznych, które prowadzę w Hostelu, rozmawialiśmy na temat naszych pasji i zainteresowań, zaniedbywanych zresztą.

Myśl na dziś: trzeba wziąć się w garść, nie zwracać uwagi na pogodę i zniechęcenie tylko robić swoje!

jesień idzie

Obchodziłem z przełożonym plac budowy, co rozciągał się wzdłuż klasztornego muru. Niezłe było pobojowisko! Przez głowę przeleciało mi wspomnienie przepychanek z konserwatorem, nacisków urzędników z Magistratu i rozpaczliwych poszukiwań firmy, która zajęłaby się wykopaliskami. Nieźle trzeba było się gimnastykować, żeby ze wszystkim zdążyć. No, bo przecież termin gonił.
Oceniając postępy prac zastanawialiśmy się skąd weźmiemy kasę na pokrycie kosztów związanych z remontem i izolacją fundamentów? Włożyłem rękę do kieszeni. Zaskórniaków jednak nie było…
– Dzieci nasze spłacać będą. – Mruknął pod nosem przełożony.
– Albo jeszcze i wnuki! – Dodałem z uśmiechem.
Przypomniała mi się historia nieuczciwego rządcy z Ewangelii, który chciał zrobić dobrze dłużnikom swojego pana. I zrobił.
Chyba czas pomyśleć o jakichś dodatkowych zajęciach, albo o grosz wdowi prosić…

Postanowiłem wrócić do spraw kiedyś rozpoczętych a pozostawionych czemuś, nie wiadomo czemu, na pastwę losu. Przyszła refleksja, że odkładać w nieskończoność ich nie można. Życie ucieka, jak krajobraz za oknem pociągu. Wszystkiego, rzecz jasna, ogarnąć się nie da, ale może, choć trochę? Zresztą, jesień przecież idzie…