służba zdrowia

Stojąc na odrętwiałych bólem nogach, podczas wieczornej Eucharystii, pomyślałem sobie o wszystkich trudnych sytuacjach w moim życiu. O beznadziei, cierpieniu, samotności, pustce, bezradności… O dotarciu, w pewnym momencie życia, do miejsca, z którego – po ludzku – już nie można iść dalej, bo nie ma żadnych dróg. Albo, jak pisał Merton, miejsca, którego środek jest wszędzie, a obwodu nie ma nigdzie. Do teraz wspomnienie tamtego czasu przeraża, nawet pomimo tego, że dziś patrzę na nie z perspektywy doświadczeń, które przecież pozwoliły mi pójść dalej.
Święty Paweł w Liście do gminy chrześcijańskiej w Wiecznym Mieście napisał, że nic nie jest w stanie odłączyć człowieka od miłości Chrystusa. I to jest wielka pociecha. Na dziś! Zdecydowanie większa od bólu stawów, drętwienia nóg i całego dramatyzmu obecnego czasu. Mam nadzieję, że wystarczy jej na przetrwanie weekendu :) Zresztą…

Jeszcze myśl jedna.
Najbliższy termin rezonansu magnetycznego mojego kręgosłupa ustaliłem na pierwszy wolny termin (koniec marca 2014 roku), natomiast w przyszłym tygodniu będę mógł się zapisać do mojego neurologa z długimi włosami. Najbliższe wolne terminy (styczeń 2014 roku).
Muszę chyba zacząć zbierać siły również na najbliższe miesiące. Na dnie serca mam tylko cichą nadzieję, że do tego czasu nie umrę…

specjalista

– Jak minęła noc?
– Znośnie. – Odparłem.
– A jak teraz się czujesz? – Zapytała spoglądając na mnie badawczym wzrokiem.
– Smutno mi… Pomyślałem sobie, że nie nadaję się już do zajmowania kolejki w sklepie. Kiedy stoję bolą mnie nogi…

Od kilku dni uskarżam się na dolegliwości, których powodem jest mój kręgosłup. Kiedyś byłem uczestnikiem wypadku drogowego, w którym najbardziej ucierpiała pewna jego część. Od tego momentu raz na jakiś czas przypomina mi o sobie. Tym razem jednak owo przypomnienie stało się, jak nigdy przedtem, bardzo natarczywe. Postanowiłem więc wybrać się do neurologa. Zapytałem znajomych o nazwiska lekarzy godnych polecenia. Podali mi kilka. Próbowałem więc umówić się z którymś z nich na konsultację. Terminy przyjęć jednak okazywały się dość odległe, a ja przecież nie mogłem czekać. Właściwie to nawet nie byłem w stanie tego zrobić. Poprosiłem więc, w pewnej poradni neurologicznej, o zapisanie mnie na konsultację do jakiegokolwiek neurologa-specjalisty w jakimkolwiek najbliższym terminie. Miły głos recepcjonistki w słuchawce telefonu oznajmił mi, że zostałem umówiony na konsultację do doktora M w najbliższy poniedziałek, przed południem. Zanotowałem dane i podziękowałem uprzejmie.

– No i co, znalazłeś lekarza? – Zapytała kiedy znów się spotkaliśmy.
– Chyba tak. To doktor M. Próbowałem dowiedzieć się czegoś o nim z Internetu ale nic nie znalazłem.
– Zaraz, zaraz… Znam go! Kiedyś byłam u niego z podopiecznym naszego OPS-u. M to dobry lekarz, nosił kiedyś długie włosy…

Dziewczyna z Osiedla

Przyszedł moment podsumowania. Nic nadzwyczajnego. Na każdego przecież przychodzi. Jednak w społeczności trzeźwiejących uzależnionych przywiązujemy do niego wagę szczególną. Nie poprzez nadawanie mu jakiegoś bliżej nieokreślonego abstrakcyjnego znaczenia, ale przez odniesienie do konkretnej, rzeczywistej sytuacji. Do tego „tu i teraz”. W tym przypadku do bardzo realnego końca programu terapeutycznego. Tym razem zadanie podsumowania kilkumiesięcznej terapeutycznej pracy nad sobą przypadło w udziale Dziewczynie z Osiedla.

Słuchając jej osobistych i dość intymnych wynurzeń, pomyślałem sobie o stosunku do zasad, o które ocieram się na ulicy i o tym, że można wobec nich przyjmować różne postawy. To tak, jakbyś określał swój do nich stosunek poprzez stawanie w odpowiednim miejscu. Z tyłu, z boku albo w środku, bliżej lub dalej. Można więc je, po prostu, najzwyczajniej w świecie pieprzyć, tzn. mieć je gdzieś, uważać za bezsensowne, ograniczające i będące zamachem na Twoją wolność. Można nieco inaczej, próbować się do nich dostosować. To znaczy – przybrać postawę pozornej akceptacji. To coś takiego, że niby przyjmuję, zgadzam się, ale wewnętrznie, w środku i tak swoje myślę. Jest jeszcze trzecia możliwość. Według niej można wreszcie przyjąć je i uznać za swoje własne. Trzecia możliwość przynosi spokój, nie ma w sobie nic z konfliktu. Pozwala pójść dalej, wyzwala.
Dziewczyna z Osiedla mówiła o formie pewnego dostosowywania się, a może nawet i akceptacji… Słuchałem uważnie, ale jej słowa jakoś do mnie nie przemawiały. Nie słyszałem i nie czułem w nich autentyczności. Wydawało mi się, że więcej było w nich lojalności względem podwórkowej ferajny, niż autentycznego i płynącego z przekonania samookreślenia się w towarzystwie trzeźwiejących słuchaczy. Zresztą, na dobrą sprawę od dostosowywania się, czyli pozornej akceptacji, do całkowitej afirmacji nie jest zbyt daleko. Może zaledwie trzy albo cztery przecznice. Żadna więc odległość. Wszystko więc przed nią.
Na koniec podsumowania, w informacji zwrotnej powiedziałem jej, że trzeźwienie zawsze powinno zmierzać do odkłamywania rzeczywistości, do nadawania nowych znaczeń odartym z iluzji pojęciom i prawom, i do uznawania ich za swoje własne. Ot i wszystko.

w nowej odsłonie

Doprowadzony do szaleństwa i do rozpaczy postanowiłem przenieść się w inne miejsce.
Teraz jestem TUTAJ
Dziękuję wszystkim za towarzystwo.
Nie żegnamy się. Życie trwa dalej więc… do zobaczenia!