tam i z powrotem

Przyglądałem się obłokom, które wiatr przeganiał po błękitnym niebie. Tam i z powrotem. Z powrotem i tam. Starałem się wytężyć mózg, żeby rozpoznać w tej kotłowaninie chmur jakieś kształty, ale przychodziło mi to z trudem. Wyobraźnia jakoś nie działała. Odrętwiałe myśli, niepoprawne i chaotyczne bez wyraźnego sensu przepływały z jednej półkuli mózgu na drugą. Tam i z powrotem. Z powrotem i tam. Odwróciłem głowę. Na lewo ode mnie wznosiła się ściana Raptawickiej Turni. Ogromny kawał pionowej, miejscami nawet przewieszonej skały. Nieopodal grupa młodych turystów próbowała dostać się do jaskini. Po stromym zboczu pełnym omszałych i śliskich kamieni gramolili się całkiem nieporadnie. Uśmiechnąłem się. Przypominali mi mnie samego.
Ten przywołany z pamięci obraz nagle przypomniał mi o różnych sytuacjach z mojego życia. O obawach, lęku, o własnej nieporadności w sprawach zwykłych, ale też i o Bożym Palcu, który wielokrotnie uchronił mnie przede mną samym. A ja wtedy myślałem, że zwyczajnie, po raz kolejny chce skomplikować mi życie ;)) i zły byłem i pełen obaw, że znów będę miał trudności w odnajdywaniu się na nowo. I nie wiem dlaczego o tym piszę. Tak dużo dziś wszystkiego we mnie. W środku, w sobie, czuję jakąś taką obfitość. Na porannej mszy w kościele mówiłem o Końcu, o boskim Eschatonie, w którym “tu i teraz” dokonuje się też i mój koniec.
Po co jednak to wszystko? Może po prostu wspomnienie tego popołudnia spędzonego niedawno w Dolinie Kościeliskiej jest tylko nieporadną próbą odwrócenia uwagi? Nieświadomą i mimowolną. Żeby nie wziąć się za siebie. Nic to! Trzeba zająć się życiem, które jakby nie było, nieuchronnie zmierza do swojego końca.

Możesz również polubić

Dodaj komentarz

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.