zawracanie głowy

Siedząc na schodach prowadzących do Poradni przyglądałem się przechodzącym mimo ludziom. Jedni spiesząc się prawie biegli, inni szli powolnym krokiem, jeszcze inni, jakby czegoś szukając, zatrzymywali się i rozglądali w różne strony. Do rozpoczęcia zajęć miałem jeszcze trochę czasu, więc postanowiłem łowić ich spojrzenia rzucane mimolotnie w moją stronę. Dzień był nad wyraz upalny. Spojrzałem na zegarek. Było kilka chwil po południu. Wychodząc z klasztoru wydawało mi się, że na podwórku będzie tak, jak u nas w domu – czyli chłodno, bo mury nie zdążyły się jeszcze nagrzać, tymczasem okazało się, że ubrany jestem co najmniej niestosownie. Zresztą…
– Znów się przegrzeję – pomyślałem.
Zdjąłem dżinsową kurtkę, którą miałem na sobie i położyłem na leżącej obok torbie.
– Dzień dobry, pani Irenko! Szczęść Boże! – Uśmiechnąłem się do siedzącej za biurkiem poradnianej recepcjonistki.
– Aaaa! Witaj, Tomuś, witaj! Szczęść Boże! Wiesz, że na dziś masz zapisanych czterech pacjentów?
– Wiem…
Bezsilność, bezradność, beznadzieja… To pewnie najczęstsze powody tego, że ktoś zaczyna szukać pomocy u innych. Czasem myślę sobie, że pewnie wielu trudnych sytuacji, problemów, dramatów rodzinnych, można by uniknąć. Gdybyśmy tylko chcieli nawzajem siebie słuchać, byli dla siebie, choć trochę wyrozumiali i gdybyśmy tylko byli na siebie bardziej otwarci…
Przypomniał mi się R, z którym rozmawiałem siedząc na schodach.
Poważnie myśli o małżeństwie, ale…
– Ale co ci będę teraz głowę zawracał! Za chwilę przecież przyjdą inni…
– No tak… Ale przecież od tego tutaj jestem…

wielki tydzień

Z rozważań drogi krzyżowej, którą kilka dni temu prowadziłem w kościele utkwiła mi w głowie jedna myśl. Pan Bóg posyła na świat swojego syna wcale nie po to, by uwolnił ludzkość od cierpienia, ale by w nim uczestniczył. Pomyślałem sobie, że to dobra nowina! Zwłaszcza, że dla mnie Wielki Tydzień rozpoczął się już kilka dni temu.
Zdumiewające, jak wiele potrafi się zmienić… Myślę najpierw o wielkich tłumach witających Jezusa w Jerozolimie, które niedługo potem pluły mu w twarz. Ale przychodzi mi na myśl również moje własne życie…

Przed chwilą zadzwonił dziennikarz jednego z portali informacyjnych z prośbą bym powiedział coś na temat świąt paschalnych. Odpowiadając na pytania pomyślałem, że bez większych trudności tłumaczę innym sens cierpienia i umierania, a sam ciągle umrzeć nie potrafię. Pomyślałem, że ból, cierpienie, samotność, pustka, ogołocenie przybliżają do Boga, ale przecież nim nie są. Czego więc jeszcze potrzeba?
Kiedy odłożyłem słuchawkę wydało mi się, że wszystko we mnie wiruje. Pragnienia, myśli, uczucia… Być może ściana płaczu nie jest tylko zwykłym murem, przez który można tak po prostu przeskoczyć?