ptsd

Niecierpliwie spoglądałem na stojący na kuchennej płycie palnik. Zajrzałem do garnka. Woda powoli zaczynała osiągać temperaturę wrzenia. Jeszcze tylko chwila, zaraz się zagotuje. Myśl o kubku gorącej kawy natarczywie krążyła mi po głowie od momentu przebudzenia. Czułem się nieco zmarznięty i zdenerwowany. Jeśli więc ciepły napój ma mi poprawić humor postawię na niego wszystko – myślałem. Mimolotnie, chociaż trochę na siłę, uśmiechnąłem się do mojego towarzysza. W końcu nie wszystkie poranki muszą w konsekwencji powodować zespół stresu pourazowego, prawda?

Dramat rozpoczął się około szóstej rano, kiedy ktoś przechodząc korytarzem zawadził o moje nogi. Obudził mnie łomot zwalającego się na podłogę ciała, syk bólu i kilka niecenzuralnych sylab. Potem o śnie już nie było mowy, bo nagle na korytarzu zaczęło robić się gwarno. Spaliśmy na podłodze wyciągnięci jak śledzie, ponieważ wszystkie miejsca były już zajęte. Noc w dodatku okazała się dość krótka, bo do schroniska dotarliśmy dobrze po północy.

Teraz najważniejszą sprawą było odzyskanie wewnętrznej równowagi. Byłem trochę poirytowany porankiem, ale nerwy skutecznie trzymałem na wodzy. Żeby jednak oderwać się od natarczywych myśli zająłem się porządkowaniem sprzętu.
Liny, pętle, ekspresy, komplet friendów, set kości, igły do trawek, lodowe śruby, trochę haczywa, skalny młotek, kilka luźnych karabinków, dziaby…
Posegregowany szpej rozłożyłem na ławie. Zauważyłem, że humor wyraźnie zaczął mi się poprawiać. Zaczerpnąłem też z kubka, który właśnie mój towarzysz postawił na stole. Po chwili poczułem jak wraz z ciepłem rozpływającym się po moim ciele powoli powracał też i spokój ducha.
Znów okazało się, że opanowanie i dystans do świata są sprzymierzeńcami równowagi.
Dobrze, że wciąż jeszcze udaje mi się przezwyciężać traumatyczne chwile :)