odnaleźć siebie
Przedświąteczne oczekiwanie zawsze jest dla mnie takie… niecodzienne, niezwykłe, za każdym razem inne. Pewnie dlatego, że ilekroć przed nim staję, podchodzę do niego inaczej, niż wcześniej. Bo starszy jestem, bardziej doświadczony, a może po prosu głupszy? W każdym razie na pewno inny, w innej dyspozycji i z nowym bagażem doświadczeń, jakie w minionym roku mnie spotkały. Niby więc ten sam z metryki urodzenia, a mimo wszystko różny od samego siebie z poprzedniego roku, z ubiegłego Adwentu. Przychodzi mi do głowy refleksja, że moje życie znów zaczyna zależeć ode mnie samego, tzn. od moich decyzji, od tego co zrobię, albo czego zaniecham. Nie to, żebym wcześniej nie miał na nie wpływu, tak oczywiście nie było, ale jeszcze jakiś czas temu miałem wrażenie, że płynę niesiony przez falę dokonanych wcześniej wyborów, że żadnych nowych wyzwań nie muszę podejmować, a jeśli już jakieś się zdarzały, to wynikały wyłącznie z codziennie ponawianej gotowości do brania życia za rogi, przyjmowania tego, co nowy dzień przynosi. Tymczasem coraz częściej czuję potrzebę, nawet konieczność, określania siebie wobec wszystkiego, ludzi, wydarzeń, okoliczności, do podejmowania jasnych decyzji, nowych wyzwań. Mam wrażenie, że życie teraz właśnie mnie chce wziąć za rogi. I czuję się tak, jakbym po raz kolejny, albo na nowo musiał się z nim mierzyć, udowadniać, że przecież to ja mam władzę nad samym sobą, że sam o wszystkim decyduję, i że nic i nikt nie zmusi mnie do postępowania wbrew temu w co wierzę.
Kryzys środka życia, kłopoty z tożsamością, trudności w odnalezieniu zgubionego siebie… Jakkolwiek nazwałbym stan, w jakim się znalazłem i tak w pełni nie odzwierciedli on wszystkiego, co czuję. Najważniejsze, że życie się nie kończy, co najwyżej tylko zmienia. Niemniej jednak trudno jest trwać w zawieszeniu pomiędzy tym, co się skończyło, a tym, co dopiero może się zacząć.
Dodaj komentarz