medytacja przy wyrębie lasu

Dzień był pogodny. Jak zwykle więc po spożytym w ciszy i samotności czterech ścian posiłku, wybrałem się na poobiednią przechadzkę. Dobrze, że pozostało mi choć trochę wolności, z którą mogę zrobić co zechcę. W końcu to przecież moje pięć minut, których niestety, jeszcze nie potrafię się wyrzec. Może kiedyś i do tego dojrzeję… Tak w ogóle, to bardzo mocno doświadczam tu tego kim jestem, a kim jeszcze nie jestem, kim chciałbym być. Jako ludzie, wszyscy pragniemy coś dla siebie zachować albo coś po sobie zostawić. Człowiek to taki mały egoista. Egoista – wiadomo, a mały – dlatego, bo choć wiele mu się wydaje, to i tak nic naprawdę od niego nie zależy. Często tworzy fikcję, w której iluzoryczność stworzonego przez siebie świata i obrazu własnej osoby jest bardziej realna, niż moje przemoczone w czasie przechadzki po lesie buty.
 
Warkot motoru piły spalinowej niemiłosiernie rozdzierał przestrzeń świętej ciszy.
– Już niebawem ze Srebrnej Góry zrobi się Łysa Góra! – Zażartowałem.
– Nie tak prędko, kochany! – Odparł, najwyraźniej rozbawiony moją uwagą. – Lasu tu niezły kawał, starczy pewnie na wieczność. Zresztą, drzewa wciąż przecież rosną… A poza tym ze mnie byłaby taka czarownica jak… Eeee tam! Szkoda gadać!
Obaj parsknęliśmy serdecznym śmiechem. Z tego wszystkiego mocniej chwyciłem drabinę, żeby się nie przewróciła i mój przyjaciel nie runął z gruchotem o ziemię. Perspektywa kilkumetrowego lotu w dół była dość przerażająca. Biorąc pod uwagę obecność piły motorowej w jego ręku, finał mógłby okazać się tragiczny dla nas obu.
Grube konary zlatywały w dół niczym pożółkłe liście strącane jesiennym wiatrem. Stary mnich obcinał je z lekkością i precyzją fryzjera. Zręcznie balansował na drabinie, wychylając się raz w jedną, raz w drugą stronę w kierunku gałęzi, sterczących niczym rozczochrane włosy. Jeszcze jedna, druga… i ostatnia! Na dziś robota skończona!
– Posłuchaj, mnichu – zagadnąłem kiedy po skończonej pracy wracaliśmy do klasztoru, – żeby tu żyć pewnie trzeba mieć w sobie niezłego ducha pokuty, co?
– Pokuta to nie wszystko, kochany. Musisz zapomnieć o sobie. Zapomnieć, że żyjesz… i w ogóle zapomnieć, że jesteś.
– No tak, ale to przecież wcale nie takie proste. – Powiedziałem. – Jesteśmy egoistami, a właśnie egoizm ciągle przypomina nam samych siebie.
Mnich uśmiechnął się dobrotliwie. Nie był człowiekiem pierwszej młodości. Nie wyglądał też na faceta, który tylko na ścinaniu drzew zjadł zęby klasztornej husqvarny. Przynajmniej nie tylko na tym. Jego umięśnione ręce i poryta bruzdami twarz zdradzały wiele. Nie wiem dlaczego, ale pomimo swojego wieku biło od niego młodzieńczą świerzością. Jego oczy, dwa żarzące się węgle, zdawały się widzieć więcej niż normalnie mogły zobaczyć.
– Widzisz, jestem tutaj od 34 lat. – Zaczął po krótkiej chwili. – Jedno, czego tutaj nieustannie doświadczam to samotność, ból, smutek, łzy… Jedyna pociecha, którą mam to nadzieja, że istnieje inny, lepszy świat. Nadzieja na wieczność…
Zatrzymaliśmy się, żeby odpocząć. Droga pod górę nie była zbyt stroma, jednak kanister benzyny, taczki pełne jakiegoś żelastwa, kilkunastometrowa drabina i dwie piły spalinowe nie należały do najlżejszych.
– Każdy, kto tu zostaje – ciągnął dalej spoglądając na stojące nieopodal domki eremitów – musi przeżyć swoje, bardzo osobiste spotkanie z Bogiem. Choć chwilowe, może mimolotne… ale w końcu spotkanie. Spotkanie, za które mógłby oddać życie. Tę jedną, jedyną chwilę… Pan Bóg często chowa się za zasłoną. Nie można Go zobaczyć. Kiedy jednak już się pokaże, wszystko inne traci na znaczeniu. Kto Go choć raz w życiu spotkał, nie boi się śmierci. Nie boi się takiego życia… Ma nadzieję…
– Spotkanie, które może zmienić kształt twojego życia… – Mruknąłem pod nosem. Chyba jednak bardziej do siebie, niż do niego. Uśmiechnąłem się. Zarzuciłem drabinę na ramię i obaj ruszyliśmy pod górę.
Tak oto zakończył się mój poobiedni spacer. Miała to być zwykła przechadzka, gdy tymczasem przerodziła się w (nawiązując do tytułu postu) medytację przy ścinaniu drzew. Wracałem nieco zmeczony do mojej ciszy i samotności czterech ścian. W ubłoconym habicie, przemoczonych butach i wiórach drewna we włosach. W uszach wciąż mając słowa starego pustelnika…

Możesz również polubić

49 komentarzy

  1. ~Erunandelincë

    Zadumałam się. Jak dojdę do jakichś wniosków, to powiem.

  2. ~czarny anioł

    hmm.. hm…. dziwne to. Musze to przetrawić

  3. ~Laudem Gloriae

    Zapomnieć, że się zyje i mieć nadzieję na wieczność…Niesamowite…. ale prawdziwe :)Pozdrawiam :)

  4. ~Erunandelincë

    No właśnie cały czas się zastanawiam, czy właściwą postawą jest odrzucanie tego życia tutaj – i czekanie na wieczność. Mam sporo wątpliwości…

  5. ~zwyczajna

    jak można zapomnieć o tym, że się żyje?

  6. ~Nobody

    Heh, ciekawe… Ojciec w tej notce napisał, że od człowieka nic naprawdę nie zależy, a w mailu zupełnie na odwrót – że wszystko od nas zależy. ;) Wiem, że to w innym kontekście, ale jeśli nic nie zależy, to nie wszystko, a jeśli wszystko, to nie nic. Egh, no dobrze. Pewnie prawda tkwi gdzieś po środku. Choć ja bym się bardziej przychylała do tego, że jednak wiele od nas tak naprawdę nie zależy… Bo doprawdy na niewiele rzeczy mamy wpływ na tym świecie.Bardzo piękna, mądra i wartościowa ta notka! :) Ten mnich miał rację. Jedyne, czego w życiu można nieustannie doświadczać na tym świecie (nie tylko tam, gdzie on jest), to samotność, ból, smutek, łzy… Tego jednego zawsze możemy być pewni, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto nam “zafunduje” te “rozrywki”.Przepraszam, ale więcej nic mądrego do głowy mi nie przychodzi…Serdecznie pozdrawiam! :))Dziękuję za maile! ;)PS-1: Tak, to był ten zaległy mail…PS-2: Proszę nie brać sobie tego do serca, ale zdołował mnie nieco Ojciec tym swoim mailem… Egh! :(PS-3: Dziś już nie uda mi się odpisać, bo zaraz wychodzę na siatkę. Nie wiem, kiedy odpiszę, ale sama mam nadzieję, że nie będzie musiał Ojciec tyle czekać co poprzednio. Postaram się najszybciej, jak to możliwe!

    1. Tomasz

      No wlaśnie. Tu kontekst jest troche inny. I nie czuj się zdolowana. W każdym bądź razie nie bylo to moim celem.

      1. ~Nobody

        Wiem, że nie było to Ojca celem. Ale tak wyszło… Cóż… Zdarza się!

    2. ~ewa

      Jeszcze radośc,miłość,uśmiech i szczęście.Szkoda że zapominamy iż tego również doświadczamy tu.

  7. ~Tomasz

    Kilka slów wyjaśnienia:Dwa ostatnie posty zrodzily się pod wplywem rekolekcji, które przeżywalem w eremie kamedulów na Srebrnej Górze (podkrakowskie Bielany). Większą jasność drogim Czytelnikom na pewno ulatwi dowiedzenie się czegoś o samym zakonie kamedulów i o stylu ich życia. Pomocne będzie również zrozumienie tego, jaką rolę w Kościele pelnilo i pelni nadal życie kontemplacyjne czy też pustelnicze. Zresztą, każdy ma przecież prawo do wlasnych poszukiwań, do kwestionowania tego, co oczywiste, do wlasnych opini na różne tematy, do zgadzania się bądź nie-zgadzania z tym, czym inni ludzie żyją i co jest dla nich ważne. Pewnie Pan Bóg objawia się czlowiekowi w różny sposób. Jedni odnajdą jego obecność w “zwyklym” kaplaństwie, w życiu zakonnym, w malżeństwie, czy też w wielu innych miejscach, dla innych natomiast obecność Pana będzie najbardziej doświadczalna w ogoloceniu się ze wszystkiego (czyt: w samotności, zapomnieniu o sobie, również o tym, że się jest i żyje, w wyrzeczeniu się najprostszych rzeczy; krótko mówiąc w śmierci-dla-siebie). To wszystko po to, aby już tylko Jego bylo widać. To rzeczywiście jest ciężki kawalek chleba. Sam w czsie tych rekolekcji próbowalem na niego zapracować. I choć mialem w życiu podobne doświadczenia (nie byl to jednak pobyt w podobnej wspólnocie monastycznej, tylko codzienność pisana samotnością), to jednak nie bylo latwo. Dla mnie osobiście najtrudniejszą rzeczą nie okazalo się wstawanie o 3.30 i poranny maraton modlitewny do godziny 7.00 z minutami, ale samotność, a wlaściwie to, co z niej wynikalo. Kameduli nie prowadzą życia wspólnego, to pustelnicy. Jedyną rzeczą jaką wspólnie robią jest modlitwa. Wszystkie inne zajęcia dzieją się w samotności. Praca, posilek… Trudne bylo np. spożywanie posilku, który jeden z braci przynosil mi w blaszanej menażce. Siadalem na taborecie w kąciku swojej celi i jadlem w milczeniu. To niby nic, ale… W takim ogoloceniu Pan Bóg staje się jedyna pociechą. Nic i nikt oprócz Niego nie jest w stanie ukoić bólu jaki niesie ze sobą doświadczenie tego, kim się naprawdę jest. Biorąc pod uwagę wlasny grzech, slabości, egoizm, nędzę, jaka z nich wynika, Pan Bóg jest Jedyną Szansą uwolnienia się od samego siebie. Dzięki temu mialem większego powera do modlitwy, do szukania Go nieustannie w prostocie i monotoni życia kameduly.Slowa brata Emmanuela o zapomnieniu o sobie, o tym, że się żyje, w tym kontekście nabierają wlaściwego sensu. Oczywiście tego określenia nie można brać doslownie jak w jednym z komentarzy. Chodzi raczej o zapomnienie o sobie, uwolnienie się od egoizmu, chorej milości siebie.Ale się rozpisalem! Przepraszam. A tak w ogóle dziękuję, że czytacie, no i że piszecie o tym, co w Was jest.Tymczasem

    1. ~Alta

      Jejku ile oni potrafią poświęcić, żeby lepiej poznać Boga. Nie wyobrażam sobie jak można wytrzymać całe życie tylko na modlitwie i pracy, to sie zrobi nudne po kilku dniach. Przecież w samotności nie da się żyć, bo człowiek może zwariować ;)Niezwykli ludzie….A ja myślałam, że mnisi wyginęli w średniowieczu [ bez obrazy oczywiście ;) ]

    2. ~Laudem Gloriae

      Tego czasem mi brak, ale z drugiej strony – brakuje mi odwagi … Może zrozumiesz… reszta w mailu (postaram się wyjaśnić)

    3. ~Nobody

      Dziękuję za tych kilka słów wyjaśnienia. :) Właściwie było ich więcej niż kilka, ale nie musi nas Ojciec za to przepraszać, bo to Ojca blog, więc tym samym może Ojciec pisać na nim tak długie teksty, jak się Ojcu podoba. Ja i tak przeczytam wszystko od początku do końca. ;)Samotność… Hmm… Ciekawe czy i ile bym tam wytrzymała? Czy bym się tam nadawała…? Warto się nad tym zastanowić… Warto…Pozdrawiam! ;)Miłego dnia! :)

    4. ~Staszek777

      Zawsze mnie fascynują pustelnicy, ich oddanie, całkowite oddanie Bogu, ogołocenie siebie dla Boga… Pozbawienie się wszystkiego, nawet jakiś codziennych dialogów z współbraćmi…Takie życie musi być ciężkie, a zarazem naznaczone słodyczą Boga, ciągłą rozmową z Nim, który jest Miłością…Pozdrawiam:)

    5. ~mala

      “Chodzi raczej o zapomnienie o sobie, uwolnienie się od egoizmu, chorej milości siebie”no dobra tylko co jesli poswiecamy sie dla ludzi, wyciagamy do nich reke, staramy sie jak najlepiej im pomoc, a oni gardza nasza pomoca, odrzucaja nas w sposob raniacy…wtedy cala ochota pomocy przemienia sie w zupelnie cos innego….

      1. ~Tomasz

        … przemienia się w niechęć, odrzucenie, a niekiedy nawet w nienawiść. Cóż, świata pewnie nie zbawimy, tak samo innych ludzi. Ważne, żeby udalo się nam zbawić samych siebie. Wiem, takie sytuacje podcinają nogi. Ja nie mam na to gotowej recepty. Myślę jednak, że mimo wszystko yrzeba iść dalej…

        1. ~mala

          tylko ja juz mam dosc tych ludzi… zamknela sie w sobie przez nich.. po prostu zwatpilam w ludzi :(

          1. ~Nobody

            Rozumiem Cię, Mała…Pozdrawiam!

            1. ~mala

              dzieki za zrozumienie… Ty tez sie ‘przejechalas’ na ludziach? pozdrawiam

              1. ~Nobody

                Nie ma za co… Takie jest życie… Uwierz, że i innych to spotyka. Tak, ja również “przejechałam” się na ludziach i to nie raz czy dwa… Niestety. :(Cóż…Pozdrawiam!

      2. ~zwyczajna

        bardzo wielu ludzi zwyczajnie boi się przyjąć pomoc od innych ludzi… Strach im nie pozwala przyjąć tej pomocy… http://www.puste-miejsce.blog.onet.pl

        1. ~Nobody

          Tak, zgadza się. Czasem jednak nie myślą o tym, że ci, którzy chcą im pomóc, oddają siebie całych, wypruwają wręcz flaki (nieładnie to ujmując), by choćby w minimalny sposób ulżyć komuś… Wyciągają pomocną dłoń, a w zamian… zostają kąszeni. :/Ja wiem, jak to jest być po 2 stronach barykady… Z obydwu stron nie wygląda to ciekawie… Każda z nich ma swoje powody i wytłumaczenie, ale… No właśnie… Gdzieś przecież leży rozwiązanie.Pozdrawiam!

          1. ~zwyczajna

            może ktoś myśli że ta pomoc to jest litość nad nim, albo zaspokojanie [osoby pomagającej] sumienia, by nie mieć wyrzutów sumienia z tego powodu… Ja osobiście nie chciałam przyjąć czyjejś pomocy właśnie dla tego co wyżej napisałam, oraz bałam się tego że ktoś mi poda rękę a zaraz potem zwieje, gdy coś go przerośnie – bo byli ludzie których ta pomoc przerosła, i zawszelką cenę próbowali szukać winy we mnie, by sobie nie mieć nic do zarzucenia.

            1. ~Nobody

              Masz rację, tak się zdarza… Ludzie chcą pomóc, a nieraz to chyba się im tylko wydaje, że chcą, bo jak przyjdzie co do czego i problemy staną się rzeczywiście trudne, to wówczas ta ochota mija i człowiek gdzieś pryska. Aczkolwiek może się zdarzyć tak, że coś nas przerośnie… Trzeba się umieć do tego przyznać nawet przed samym sobą. Mimo szczerych chęci nie zawsze się jest w stanie komuś pomóc – trzeba umieć się też z tym pogodzić. Ale wówczas nie uciekać, jak ostatni tchórz i zwalać na kogoś winę, lecz otwarcie to powiedzieć drugiej osobie.Wiesz, mimo wszystko myślę, że te wszelkie przeszkody, zarówno w udzielaniu, jak i przyjmowaniu pomocy, rodzą się z naszego (szeroko pojętego) egoizmu… Te wszystkie obawy i lęki, kompleksy, barykady i bariery, które często sami tworzymy, wynikają z tego, że myślimy tylko o sobie, a nie o drugim człowieku. I stąd ta “beznadziejność” sytuacji…

  8. ~czarny anioł

    po co właściwie żyje człowiek

    1. ~Tomasz

      No, a jak ci się wydaje? Twoim zdaniem…

      1. ~czarny anioł

        wersja pozytywna czy negatywna? po to żeby dawać drugiemu radość swoją obecnością, żeby kochać i uczyć się miłości, aby wypełnić misję daną mu przez Boga itd..po to żeby mieć od urodzenia przekichane życie, żeby czuć sie samotnym i niepotrzebnym, żeby szukać przyjaciół do butelki, żeby robić to czego się nie chce, patrzeć na wyścig szczurów bądź w nim uczestniczyć, mieć marzenia nie do spełnienia, i zginąć jakąś przypadkową śmierciąnie wiem po co istnieje człowiek.

        1. ~Tomasz

          Chyba nie można mówic o wersji pozytywnej czy negatywnej. Wersja jest jedna. Podoba mi się komentarz “drewienka”. Czlowiek żyje po to, by żyć. Jasna sprawa, że czasami jest trudno do tego stopnia, że żyć się nie chce. Jednak to tylko odczucie subiektywne, a więc nieprawdziwe. Prawda jest jedna i obiektywna. Wszystkie, natomiast, “prawdy” ludzkie są albo falszywe, albo tylko namiastką tej prawdy prawdziwej. Sam, Czarny Aniele, doświadczasz pewnie tego, że bez wiary (szeroko rozumianej) życie traci sens. Stąd pewnie i Twoje wątpliwości…

          1. ~Erunandelincë

            drewienko to adres Erunandelincë. Nie zauważyłam, że jestem zalogowana, a potem siadł mi serwer. Pozdrawiam.

    2. ~Nobody

      By osiągnąć Życie Wieczne! :)

      1. drewienko@poczta.onet.pl

        a ja myślę, że człowiek żyje także po to, aby już tutaj znaleźć szczęście i wielką radość – w odnalezieniu swojego powołania i w pełnieniu woli Bożej. Żyć jak ukochane dziecko Ojca, podążać Jego drogą i nie gardzić tym życiem, które On dał – bo to przecież dar wspaniały i dany dla naszego szczęścia.Czy będziemy potrafili być szczęśliwi w wieczności, jeśli tu umiemy tylko cierpieć? Czy będzie się nam podobało w niebie, jeśli odrzucamy te – może i doczesne, ale jakże piękne i z jaką Miłością ofiarowywane – dary?Jeśli zarządzając cudzym dobrem nie okazaliście się wierni, kto wam da wasze?

        1. ~Nobody

          Trzeba jednak pamiętać, że to ziemskie szczęście nie jest najważniejsze i często jest bardzo złudne. Nie należy do niego zbytniej wagi przywiązywać, bo nie ono jest tu najistotniejsze. Owszem, nie twierdzę, by gardzić życiem czy innymi darami, którymi obdarza nas Bóg. Z tego trzeba jak najbardziej korzystać. Ale należy mieć również świadomość, że nie wszyscy mają takie kolorowe, piękne życie, które przynosi tyle powodów do radości. Często główną jego częścią jest cierpienie. Czy to znaczy, że ktoś nie osiągnie w przyszłości Królestwa Niebieskiego, gdyż nie cieszył się przesadnie rzekomym szczęściem tego świata? Nie… “Błogosławieni, którzy się smucą…” I wielu innych cierpiących we wszelaki sposób jest błogosławionych przez Boga, choć po ludzku wydają się być oni nieszczęśliwi. To jednak wcale nie umniejsza wartości ich życia i przyszłego szczęścia w Niebie. Nawet jeśli ich doczesne życie to ciągłe cierpienie i udręka, nie znaczy to, że nie zasłużą sobie na Życie Wieczne i nie będą umieli się radować z obcowania z Bogiem twarzą w twarz! Nie każdemu tyla samo szczęścia i w ten sam sposób jest dane tu, na ziemi…Pozdrawiam!

  9. ~viki

    o jej ale tu wszystko takie niesamowite…wszyscy tacy zdziwieni i zafascynowani… szkoda tylko, że iluzja mija i trzeba stanąć twardo na nogi

    1. ~Tomasz

      No wlaśnie, iluzja mija. I to jest chyba w życiu najbardziej fascynujące. W tym tez przejawia się wielkość czlowieka, w zmaganiu z życiem pozbawionym zludzeń. W tym, czy ci się chce o siebie walczyć, czy masz ochotę dać sobie spokój. W życiu wielokrotnie spotykalem ludzi, którzy przeszli niemalże przez pieklo. To bylo dla nich oczyszczeniem ze zludzeń. Ja tez już ich nie mam. Odeszly daleko…

      1. ~roofi

        Chyba tez bym chciał przejść przez takie piekło żeby sie pozbyć iluzji moze dlatego ze w nia wierze to jestem teraz bezrobotny??

      2. ~viki

        to trzeba przeżyć… beznadziejne kiedy zabierają ci nawet złudzenia, które chociaż dawały jakiś sens…i szara zimna rzeczywistość hartuje człowieka…a idąc spać zastanawiasz się co będzie jutro…po co tworzyć iluzje?bo jest łatwiej, bo iluzja jest jak kłamstwo… już nie wierze w ludzi…o jaaa …weszłam tu po raz drugi chociaż..sama nie wiem czemu…bynajmniej nie po to żeby robić z siebie problematyczke:) pozdrawiam i życze aby się Brat(Ojciec?)Tomasz nie dał światu

        1. Tomasz

          Próbuję się nie dawać. Chyba bardziej się dawalem, kiedy mialem zludzenia, kiedy wyobrażalem sobie, że jest inaczej, niż bylo naprawdę. Pamiętam jak kiedyś, przybity życiem, powiedzialem miom przyjaciolom, że najwiekszym zludzeniem czlowieka jest nadzieja. Tak calkiem powaznie. Zlapali sie za glowę i tlumaczyli, żebym przypadkiem nie mówil o tym na ambonie. Bo przecież to tak, jakby ksiądz stracil wiarę… Nie tyle w Boga, co w sens wszystkiego. Ale każdy ją w pewnym momencie traci. Ważne jest to, co stanie się potem… Którędy pójdę dalej…

          1. ~mala

            tylko jak potem sie podniesc, jak nie ma nadziei, nie ma sil… skad to wziac?

            1. Tomasz

              Hmmm…. Trzeba uwierzyć w nadzieję wbrew logice.

              1. ~mala

                tylko ja nie wiem czy tak potrafie :(

                1. Tomasz

                  Myślę, że każdy potrafi. To pewnie trudne. Ale jeśli nie uwierzysz, że to możliwe, nic się nie zmieni…

                  1. ~lina86@onet.eu

                    Bóg Ci to da… prawda? Bóg daje wszystko jeśli się wierzy…prawie jak iluzja… viki

                    1. Tomasz

                      Prawie..? Prawie jednak robi wielka różnicę. To nie iluzja. Bóg nie daje wszystkiego, a tylko to, co jest dla Ciebie najlepsze. Trudno w to uwierzyć, ale tak rzeczywiście jest. W jednym z komentarzy napisalas o dzieciach alkoholików, o porozbijanej milości bez serca… Tak w życiu czasami bywa. Powód pewnie jest w nas. Pan Bóg nie grzmi, bo czlowiek jest wolny w swoim postępowaniu. Czasem innym potrafi zafundować prawdziwe dramaty. Nie wiem co jeszcze napisać. Na wiele pytań, niestety, nie znam odpowiedzi…

                    2. ~viki

                      nie prosiłam o odpowiedzi na pytania, bynajmniej nie jestem już na poziomie – prosze księdza a dlaczego to a dlaczego tamto?? chociaż tak to wyglądało… zgadzam się, że nie jesteśmy wszystkowiedzący…to był taki komentarz przez pytania… :)

          2. ~Nobody

            Też kiedyś straciłam wiarę w Nadzieję, choć mówią, że Nadzieja jako ostatnia umiera. A w moim przypadku ona zginęła, przepadła bez wieści… Owszem, dziś już jest z powrotem, ale wtedy… Zresztą nieważne.Co do iluzji… Człowiek z nich co krok odzierany hartuje się i w końcu widzi rzeczywistość bardzo wyraźną i brutalną. Czy jednak zawsze jest to dla niego dobre? Myślę, że nie. Z czasem może stać się zimną i egoistyczną bestią… Nie na każdego właściwie działa taka “terapia wstrząsowa”![Jeśli bredzę, to proszę o wybaczenie – późna godzina już… Staram się jednak myśleć trzeźwo i na temat.]

  10. ~milosz

    tomus, czytałes, “Udrękę i ekstazę” , czytałeś “pasje zycia” cztałeś “żeglaż na koniu”… Z tej powieści coś za cytuje – wg stona london miał powiedzieć ” jeśli chcwsz pisać zaomniji o sobie(…) żeby śwat mógł o tobie zapamiętać” .

    1. ~Biedronka.

      Przy tym wyrębie lasu , zauważyłam mnóstwo podciętych komentarzy, może wyrośnie kiedyś zielony las…..z tych gałęzi komentarzy….

  11. ~Biedronka.

    “Każdy, kto tu zostaje – ciągnął dalej spoglądając na stojące nieopodal domki eremitów – musi przeżyć swoje, bardzo osobiste spotkanie z Bogiem. Choć chwilowe, może mimolotne… ale w końcu spotkanie. Spotkanie, za które mógłby oddać życie. Tę jedną, jedyną chwilę… Pan Bóg często chowa się za zasłoną. Nie można Go zobaczyć. Kiedy jednak już się pokaże, wszystko inne traci na znaczeniu. Kto Go choć raz w życiu spotkał, nie boi się śmierci. Nie boi się takiego życia… Ma nadzieję…” Ja weszłam zza tę zasłonę, dlatego żyję,uśmiecham się, choć dawno powinnam być martwa! Ścięte drzewo pieczętuje, drzazgi kaleczą dłonie, a las serc ciagle l wzrasta…..taka medytacja raz jeszcze przy wyrębie lasu….lubię braci kamedułów…kiedyś odwiedziłam ich w Krakowie…Jest inny świat, tak wiem gdzieś tu, nie za lasami tam, po prostu on jest tu, i czuje płonie światło tuż obok nas, tak czuje światło płonie i złoty deszcz, ta tęcza tęcz nad głową wystarczy tylko spojrzeć…oooo…mój świat, Twój świat, niechaj spadają łuski z moich oczu…. mój świat Twój świat, cała twarz Twoja, płomień….to…. inny świat….tak wiem bardzo blisko tu….śpiewam z Krzysztoń…zagłuszając ciszę kamedulskiego eremu, a może jednak nie…może dotykam jej…..

Dodaj komentarz

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.