co życie przyniesie
Upał zelżał. Jak dobrze, że wczorajsze, i chyba ostatnie już przebłyski listopadowego słońca udało mi się wykorzystać na wycieczkę po okolicznych wzgórzach. Przez niemalże miesiąc siedziałem w domu. Po powrocie z urlopu, końcem października, przyłapałem infekcję dróg oddechowych, która dość skutecznie zatruwała mi życie. Próbowałem leczyć ją konwencjonalnie miodem, cytryną i ogólnodostępnymi w aptece medykamentami. Jednak bezskutecznie. Dopiero wizyta u lekarza w pobliskim peozecie i antybiotyk przyniosły rezultaty.
Cieszyłem się więc tym niedzielnym popołudniem jak tylko mogłem.
Siedząc w schronisku, na szczycie największego masywu w mojej okolicy, wsuwałem szarlotkę i popijałem grzany browar. Tłumów nie było. Kilka osób tylko siedziało przy drewnianych ławach ustawionych naprzeciw baru. Lubię takie chwile. Zwłaszcza kiedy można z innymi pogwarzyć. Bo każdy jest ciekawy, bo każdy ma swoją opowieść, historię i życie, które zawsze jest niepowtarzalne. Właściwie… trzeba tylko słuchać.
Dojadłem w końcu swój kawałek ciasta, pożegnałem się z innymi, założyłem kurtkę, kask, ochraniacze, siadłem na rower i pomknąłem w mglistą dal na spotkanie z tym, co życie przyniesie.
Creedka
No i pięknie:) Trzeba doceniać dobre chwilę. Wiesz , że ja cały czas mam z tyłu głowy Twoją wzmiankę o człowieku, który kolekcjonuje wrażenia? I chyba coraz częściej sama to robię, zamiast przywozic z podróży kolejny magnes na lodówkę, przwożę w głowie zapach lasu, powiew wiatru czy ciepło promieni słonecznych na twarzy.
Tomasz
Tak więc wybrałaś najlepszą cząstkę. Ja chętnie bym sobie magnesy przykleił, tylko nie mam lodówki… ;)))
creedka
szach mat :)