ptsd
Niecierpliwie spoglądałem na stojący na kuchennej płycie palnik. Zajrzałem do garnka. Woda powoli zaczynała osiągać temperaturę wrzenia. Jeszcze tylko chwila, zaraz się zagotuje. Myśl o kubku gorącej kawy natarczywie krążyła mi po głowie od momentu przebudzenia. Czułem się nieco zmarznięty i zdenerwowany. Jeśli więc ciepły napój ma mi poprawić humor postawię na niego wszystko – myślałem. Mimolotnie, chociaż trochę na siłę, uśmiechnąłem się do mojego towarzysza. W końcu nie wszystkie poranki muszą w konsekwencji powodować zespół stresu pourazowego, prawda?
Dramat rozpoczął się około szóstej rano, kiedy ktoś przechodząc korytarzem zawadził o moje nogi. Obudził mnie łomot zwalającego się na podłogę ciała, syk bólu i kilka niecenzuralnych sylab. Potem o śnie już nie było mowy, bo nagle na korytarzu zaczęło robić się gwarno. Spaliśmy na podłodze wyciągnięci jak śledzie, ponieważ wszystkie miejsca były już zajęte. Noc w dodatku okazała się dość krótka, bo do schroniska dotarliśmy dobrze po północy.
Teraz najważniejszą sprawą było odzyskanie wewnętrznej równowagi. Byłem trochę poirytowany porankiem, ale nerwy skutecznie trzymałem na wodzy. Żeby jednak oderwać się od natarczywych myśli zająłem się porządkowaniem sprzętu.
Liny, pętle, ekspresy, komplet friendów, set kości, igły do trawek, lodowe śruby, trochę haczywa, skalny młotek, kilka luźnych karabinków, dziaby…
Posegregowany szpej rozłożyłem na ławie. Zauważyłem, że humor wyraźnie zaczął mi się poprawiać. Zaczerpnąłem też z kubka, który właśnie mój towarzysz postawił na stole. Po chwili poczułem jak wraz z ciepłem rozpływającym się po moim ciele powoli powracał też i spokój ducha.
Znów okazało się, że opanowanie i dystans do świata są sprzymierzeńcami równowagi.
Dobrze, że wciąż jeszcze udaje mi się przezwyciężać traumatyczne chwile :)
~makosia16
hmmmm opanowanie i dystans… ileż siły potrzeba by zachować spokój kiedy każda cząsteczka roztrzęsiona żalem, strachem, bezsilnością … ech a może i złością…Pozdrawiam życząc spokoju i pokoju.
Tomasz
Rzeczywiście proste to nie jest. Takie momenty pokazują jednak na ile jesteśmy w stanie nie dać wytrącić się z równowagi.
~agnostyk
Nie ma cudu Wojtyły?Wyniesienie na ołtarze Jana Pawła II wisi na włosku. Fakty i Mity ujawniają jedną z najbardziej skrywanych przez Watykan tajemnic. Najważniejszy CUD mający świadczyć o świętości polskiego papieża NIE JEST CUDEM. Podstawa beatyfikacji zniknęła!Marie-Simone Pierre. To właśnie ta francuska zakonnica miała stać się cudem dla Jana Pawła II i spowodować jego wyniesienie na ołtarze. Postulator procesu beatyfikacyjnego ks. Sławomir Oder, czyli ten, który dąży do zrobienia z JPII świętego, osobiście wyselekcjonował jej przypadek. Zakonnica swego czasu chorowała na tą samą chorobę co papież, po śmierci jej koleżanki rozpoczęły wielkie modły do JPII, a dwa miesiące po śmierci papy dolegliwości ustąpiły.CZY MOŻNA TO BYŁO NAZWAĆ INACZEJ NIŻ CUD??? Zdaniem duchownych, oczywiście nie.Ale oto jak donoszą „Fakty i Mity” nastąpił wielki zwrot. ŻADNEGO CUDU NIE MA. Zakonnica (niestety dla niej samej) zaczęła odczuwać ostry nawrót choroby. Co dalej z beatyfikacją? Watykan póki co problemu nie rozwiązał. SZCZEGÓŁY SPRAWY W NAJNOWSZYM NUMERZE „FAKTÓW I MITÓW”, KTÓRY JUŻ OD PIĄTKU DOSTĘPNY JEST W PUNKTACH SPRZEDAŻY.Tymczasem świat obiegła informacja, ze 17 października – wbrew medialnym przypuszczeniom – nie będzie beatyfikacji Jana Pawła II. Odbędzie się za to wielka kanonizacja sześciorga błogosławionych.
~MM
no, no, niezłą trzeba mieć kondycję, żeby dźwigać całe to „żelastwo”, chyba, że wcale nie jest takie ciężkie jak sobie wyobrażam :) To opanowanie i dystans to Ojciec ma wrodzone czy wyćwiczone? ;) Oj przydałoby mi się poćwiczyć, jedno i drugie…
Tomasz
Noszeniem sprzętu zawsze można się podzielić. Trochę siły, kondycji i po sprawie :) Równowagę mam chyba po części wrodzoną, a po części nabytą. Wgląd w siebie sporo pomaga. Powody do wkurzenia i złości można znaleźć zawsze i wszędzie. Pytanie: czy jednak o to chodzi, żeby się złościć?
~MM
pewnie nie o to :) ale jak jedna osobowość obsesyjno-kompulsyjna (czyli chodząca doskonałość) znajduje się w pobliżu drugiej osobowości obsesyjno-kompulsyjnej (która na jej widok musi się wściekać w środku) to nie ma zmiłuj… i żadna meliska tu nie pomoże ;) wiem, wiem, to nie jest żadne usprawiedliwienie…
Tomasz
Czyli trafiła kosa na kamień :) Problem jest wtedy, kiedy inni odzwierciedlają cechy, których w sobie nienawidzimy.
~nats
dystans jest potrzebny i czasami trzeba o niego walczyć. Pozdrawiam Cię serdecznie! :D
Tomasz
Racja. Nie tyle jednak walczyć, co szukać go w sobie. Dobrego!
~miłosz
niestety narazie uprawiam tylko wspinaczkę w drodze do pracy. Zdobywam szczyty niespodziewanie wyrosłe po obu stronach chodnika. Śnieg pada, drogowcy pracują więc codziennie przemierzam nowe szlaki i nibezpieczne przejścia VI+ albo i VII. Pozdro
Tomasz
To musi być niezła ekwilibrystyka :) Kiedy jednak śnieg będzie topniał zaczniemy uprawiać canyoning :)
~creedka
podziwiam :)gdzie śpicie jak się wspinacie w Tatrach? Betlejemka?
Tomasz
Spałem już w różnych miejscach. I Zakopcu i w Betlejemce i w Murowańcu i na Taborze w Moku i w tamtejszym starym schronisku. Czasem też i wprost pod ścianą. Każde miejsce ma swoje uroki :)
~Morgana
Smak przygody,kto jej nigdy nie poczuł-nie wie,że jest doskonała…nie ważne warunki,ale cel podróży.Pozdrawiam gorąco.http://slowa-potrzebuja-ciepla.blog.onet.pl/
Tomasz
Nawet i nie cel jest tak ważny. Dla mnie ważne są wrażenia. Zresztą, wszędzie może być fajnie :)
~Kasia_biegnaca
he, he…czy to na pewno traumatyczne przeżycia, czy może raczej termiczne ;-))Pamiętam jak kiedyś w schornisku (mieszkając w pokoju na pryczy;-) ) przemierzałam przez korytasz śpiących alpinistów…z uwaga…wrzątkiem w ręku…znaczy się garnuszkiem wrzątku.To były istne akrobacje, aby nie potknąć się, nie zdeptać zaspanego wpinacza :Dech..wróciłoby się do tych wrażeń…a tu leczenie kolan się szykuje zamiast łażenia po górach:]pozdrawiam!! fajnie chociaż się czyta o takich chwilach „traumatycznych”:)))
Tomasz
Mój znajomy alpinista takie poranki nazywał rakotwórczymi :)
~maretka
Taki dystans… i takie opanowanie… hmm… ucze się. Podziwiam Twój stopień zaawansowania… :). Pozdrawiam.
Tomasz
No wiesz, trening czyni mistrza!Dobrego!
~maretka
Dziekuję… Spokojnego, niedzielnego wieczoru….
~Kłosu
Bez obrazy, ale jak czytałam o tym, jak ktoś się potknął o Ojca nogi, to wybuchnęłam śmiechem :PZdolność do opanowania siebie to fajna cecha. A najfajniejsze jest to, że codziennie można się w niej ćwiczyć :PPozdrawiam ;)
Tomasz
Rzeczywiście, teraz jak o tym myślę, to też się uśmiecham. Wtedy jednak do śmiechu mi wcale nie było :)
~Kłosu
No tak :P Czas leczy rany :P