kiedy wszystko może się zdarzyć

Pamiętam dobrze czas pobytu w seminarium. Sześć długich, jak ruski rok lat. Nauka, formacja, praktyki duszpasterskie. Niekiedy wydawało mi się, że czas ciągnie się w nieskończoność. Z tym większą więc niecierpliwością oczekiwałem jego końca. Między wierszami moich refleksji ciągle przewijała się jednak myśl o tym, co będzie, kiedy wreszcie stąd wyjdę? Z czym, oprócz tacy, pójdę do ludzi? Co w zamian mogę im zaoferować?
W rzeczywistości jednak moje życie potoczyło się w kierunku, który wówczas był poza moimi najśmielszymi wyobrażeniami. Jedne obawy zniknęły, a na ich miejsce przyszły inne. Raz przerażało mnie poczucie odpowiedzialności za sprawy, którymi się zajmowałem, a innym razem, chcąc dodać życiu pikanterii angażowałem się w niekonwencjonalne inicjatywy i próbowałem realizować swoje zwariowane pomysły. Pamiętam chwile, kiedy robiłem wszystko, żeby nie stać w miejscu. Zwykle sporo mnie to kosztowało. Raz musiałem przełknąć niezbyt smaczne owoce, a niekiedy po prostu smakowałem poczucie sukcesu i ulgi.
Myślę, że teraz też tak jest. Zresztą, mam tak, że nuda na krótką chwilę jest dobra, ale na dłuższą zabija. Przygnębia, wpycha w poczucie bezsensu i beznadziei. Przyłapuję się więc na tym, że od czasu do czasu angażuję się w sprawy, które niczego dobrego w moje życie nie wnoszą. Wielokrotnie zastanawiałem się, dlaczego tak jest? O racjonalną odpowiedź trudno.
Ktoś może zapyta:
– Dlaczego więc bijesz się młotkiem w głowę?
– Bo fajne jest uczucie, kiedy przestaję.

Możesz również polubić

24 komentarze

  1. ~kasia_biegaca

    Dużo ostatnio u Ciebie Mnichu takich podsumowań, retrospekcji… czyżby szykowały się jakieś zmiany? A może to tylko zbyt długa zima i więcej czasu na przemyślenia?

    1. Tomasz

      :) Też się nad tym zastanawiałem. Może to początek kryzysu środka życia? Ale chyba nie, trochę jeszcze za wcześnie.

  2. ~A.

    Jak kościół podżega do nienawiści: http://tiny.pl/hm4q6

  3. ~nats

    to byłby genialny dialog xD ja mam tak samo, nie chcę stać w miejscu tylko raz po raz angażuję się w różne inicjatywy, ale gdy się wszystko kończy odczuwam niesamowitą ulgę, aż do następnego razu. jednak coraz rzadziej, wyciszam się i odnajduję wiele sensu w nie wychodzenie poza szereg :) pozdrowienia dla Ciebie!

    1. Tomasz

      W kontekście Ewangelii dzisiejszej zastanawiałem się nad podejmowaniem ryzyka. A ono jest właśnie związane z wychodzeniem poza szereg. Czasem też tak mam, że odpuszczam, nie angażuję się. Niekiedy jednak potem przychodzi żal, że przecież można było coś zrobić. Zwłaszcza wtedy, kiedy czas spokoju przeleciał jałowo.Dzięki!

  4. ~MM

    Źle mi się to kojarzy. To tak, jakby sprawiać sobie ból, żeby poczuć jak fajnie jest jak nie boli. Jak mocno bolało, to długo zostaje w pamięci i nie trzeba eksperymentować, żeby sobie przypomnieć ulgę. Doświadczenie, i to nie tylko własne, powinno choć trochę ograniczać ryzyko popełnienia głupoty. Ale… i tak wszystkiego nie da się przewidzieć, czy skalkulować. Ludzie, którzy wiecznie starają się być poprawni, bo coś wypada lub nie wypada, zawsze „na miejscu”, jak to nazywamy z kolegą takie „ę, ą” są dla mnie strasznymi sztywniakami. Takie „chodzące pieprzone doskonałości”. Zwłaszcza jedna, he, he, he. A mi czasem różne wariactwa są wręcz niezbędne do tego, żeby nie zamienić się w takiego sztywniaka. Nie zawsze są rozsądne, ale przeważnie przyjemne, no i na razie, większej szkody nie wyrządziły. Szkoda tylko, że nie bardzo jest z kim wariować… poważnieją mi znajomi ;) Tym razem nie wypiję Ojca zdrowia. Odzwyczajam się. Jak jakiś sztywniak :(((

    1. natsheroldka@vp.pl

      sztywniak? nie ;) czasami i wątroba musi odpocząć :D

    2. Tomasz

      Te chodzące pieprzone doskonałości to osobowości obsesyjno-kompulsyjne. I nie wszystko w nich bywa patologią. Myśląc o swojej rozlazłości czasem chciałbym mieć w sobie więcej uporządkowania. Oczywiście tylko tyle, żeby nie być sztywniakiem :)

  5. ~Nobody

    Często tak jest, że jak nam do czegoś śpieszno i zależy nam na jak najszybszej realizacji naszych planów, to czas dłuży się w nieskończoność. Chcielibyśmy go jakoś przyśpieszyć (czasem jest to możliwe, ale czy na pewno dla nas korzystne?), a tu trzeba czekać… Jednak ten czas oczekiwania jest jak najbardziej potrzebny! To właśnie on lepiej nas przygotowywuje do tego, co ma przyjść i weryfikuje nasze pragnienia i zamiary. :)W ogóle uważam, że angażowanie się w sprawy dla samego angażowania się, żeby nie było nudno, nie jest dobre. Owszem, urozmaici nam to trochę życie, czasem je bardziej skomplikuje [no ale zawsze to ciekawiej będzie przy rozplątywaniu zawiłości ;)], ale czy o to chodzi? To tak jakby z braku problemów szukać sobie jakieś… Moim zdaniem nie warto – one i tak się same pojawą z czasem. ;) Myślę natomiast, że dobrze jest umieć przyjmować tą „nudną” codzienność i w takiej rzeczywistości żyć. Bo takie ubarwianie sobie życia na siłę może świadczyć o ludzkiej niedojrzałości, o co w przypadku Ojca wcale nie posądzam. :) [Piszę ogólnie.]A co do tego króciutkiego dialogu, to… jestem na NIE. No nie podoba mi się! :P Takie tłumaczenie to żadne tłumaczenie. To tak, jakby ktoś powiedział, że lubi grzeszyć, bo to fajne uczucie, kiedy Bóg mu przebacza. :P A przecież nie ma być fajnie dopiero, gdy się przestanie robić coś złego, tylko gdy się w ogóle tego nie robi (a przynajmniej stara unikać). ;)Serdecznie pozdrawiam! :)PS: W końcu mogę nie tylko przeczytać notkę, ale i od razu ją skomentować. ;)

    1. Tomasz

      Cóż, niekiedy jesteśmy dobrym przykładem na to, jak w prosty sposób można skomplikować sobie życie. I nie chodzi wcale o to, by robić coś dla samego tylko angażowania się. To rzeczywiście tylko taka sztuka dla sztuki. Jeśli jednak tak już jest, to z pewnością powody są głębsze, niż tylko zabijanie nudy.Młotek na szczęście nie jest duży, więc i niezbyt boli :)

      1. ~Nobody

        Nieraz, jak byłam młodsza, słyszałam, że sama sobie komplikuję życie. Głównie od osób, które ze mną nie wytrzymywały, ale też i nie zawsze dobrze znały. ;) Nie wiem, czy miały rację. W jakimś stopniu pewnie tak, choć problem tak naprawdę leżał w mojej wrażliwości i zbytnim przejmowaniu się i przeżywaniu wszystkiego. Stąd robiło się coraz trudniej… W każdym razie dziś to już się trochę zmieniło. Staram się nic nie komplikować, a co więcej – upraszczać. Wolę jasne i proste życie, bez gonienia za tym, co szczęścia (przynajmniej mi) nie daje. ;) Chyba najlepszą pobudką do angażowania się w cokolwiek jest chęć służenia innym ludziom. Nie zabijanie czasu, nie robienie czegoś dla własnej przyjemności i satysfakcji, co to ja potrafię czy osiągnąłem, ale właśnie z myślą o służbie bliźnim. Wtedy i czas dobrze wykorzystamy, i zadowolenie z własnych osiągnięć też się pojawi, ale to będą skutki uboczne. :)Najlepiej, gdyby młotek był gumowy albo dmuchany, w formie balonu, jakie to nieraz można kupić dla dzieci na jakichś kramach. ;) Wtedy można się nim tłuc do woli! :D

  6. ~creedka

    jeśli w jakimś stopniu hamują poczucie bezsensu i beznadziejności, to myslę, że jednak jakiś pozytywny wkład do Twojego życia mająpoza tym zawsze w chwilach nudy możesz coś naskrobać tu na blogu… myślę, że nie tylko ja chętnie częściej czytałabym notki;)

    1. Tomasz

      Chyba masz rację. Może rzeczywiście powinienem bardziej zadbać o sprawy aktualne, a nie wymyślać nowych. Dzięki.

  7. ~Kłosu

    Cóż… Raz na wozie, raz pod wozem. Nuda faktycznie potrafi zabić wiele rzeczy, przede wszystkim sens. Dlatego dobrze, że Mnich w ogóle coś robi ^^ Szukanie zajęć (nawet na siłę) jest chyba dobre? Przynajmniej to oznaka walczenia z lenistwem i chęć osiągnięcia czegoś ^^Pozdrawiam ;)

    1. Tomasz

      Żeby mieć siłę na przezwyciężanie nudy, Mnich właśnie wybiera się na urlop w góry. Możesz życzyć mi bezpiecznego powrotu!

      1. ~nats

        bezpiecznego powrotu Mnichu :D

  8. ~MM

    Urlop w górach… niektórym to dobrze…. dlaczego nie zostałam mnichem??? ;)

    1. Tomasz

      Mogłabyś, co najwyżej, zostać mniszką. Niekiedy ich też można spotkać w górach :)

      1. ~MM

        mnisi mają większe „luzy” od mniszek, tak mi się przynajmniej wydaje ;), a może by tak bezhabitową?… ale nie, nie dotrzymałabym ślubów posłuszeństwa :)

        1. Tomasz

          :) Rzeczywiście posłuszeństwo jest trudne. Jednak tylko wtedy, kiedy szukasz siebie. Można jednak się z nim pogodzić. Trzeba tylko przewartościować parę niuansów :)

  9. ~maretka

    Ja od długiego juz czasu wpadłam właśnie w taki rytm… pracy. Praca dla innych jak i również hmmm… tak zwane inwestowanie w siebie. Czasami ze zmęczenia padam, ale te małe sukcesy zbierane po drodze, małe radości pomagają mi podnieśc się z tego zmęczenia, czasami bezsilności… i znów iść dalej taką właśnie drogą. Czasami zastanawiam się czy to ma wygladać właśnie tak? I czasami zastanawiam się co musi się wydarzyć abym się zatrzymała, bo kiedy myślę o tym… wiem, że nie potrafię. Może nawet nie chce ruszać tych mysli… Może to ucieczka… Może… No tak i jak grzyby po deszczu tyle pytań teraz w mojej głowie… Lubie Twe przemyślenia… Twe literki… Chyba tutaj na chwilę jednak się zatrzymuje…

    1. Tomasz

      Też czasem myślę podobnie. Zauważam spory rozdźwięk pomiędzy tym, czego pragnę, co chciałbym osiągnąć, a tym, jakie mam możliwości, co realnie można zrobić. Próbuję godzić się z tym i niczego od życia nie oczekiwać. Mam jeszcze trochę ufności, że ono samo w końcu przyniesie dobre rzeczy :)

      1. ~maretka

        Właśnie… czego pragnę, a co mogę(?)…. Myślę sobie teraz, że właśnie to nas czasami gubi, moze nawet związuje nam ręce, bo jak? Jak mozna wiecej niz potrafimy?? Może stad ta frustracja… smutek, że jestesmy tacy… „mali”. Może zbyt duzo na siebie wzięłam… może zbyt na to wszystko wiele czasu… przeciez można cos zupełnie innego.. lepiej… piekniej… Nie ważne jak… może ważne aby było w pełni, aby było tak… zwyczajnie… na naszą miarę. Wtedy może zawita szczęscie(?), spełnienie(?). Hmmm…..

        1. Tomasz

          Tak dzieje się też dlatego, ponieważ chcemy być wielcy, chcemy osiągać sukcesy, chcemy niemalże wszystko zmieniać. Pamiętam, że wielokrotnie nie miałem zgody na to, że coś może się nie udać. Oglądałaś Ciekawy przypadek Benjamina Buttona? Na statku, kiedy kapitan Mike umiera mówi, że kiedy zbliża się koniec, trzeba odpuścić. Myślę o godzeniu się z tym, że już pewnych rzeczy nie osiągnę, bo mój czas już minął. Pociecha w tym, że na horyzoncie pojawiają się następne, na miarę możliwości…

Dodaj komentarz

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.