szkoła
Przyglądałem się dzieciom wystrojonym w szeregu na swoim pierwszym szkolnym apelu.
Przypomniał mi się czas początku mojej edukacji. Pamiętam, że trudno było mi rozstać się z rodzicami. Raz nawet uciekłem ze szkoły do domu. To było w zerówce. Później była ośmioklasowa podstawówka w rodzinnej miejscowości. To był czas! Rozrabianie na szkolnych korytarzach, zwariowane pomysły, które nikomu innemu oczywiście nie przyszłyby do głowy, bójki z kolegami. Pamiętam, że pani nauczycielka za karę zostawiała nas niekiedy po lekcjach w tzw. kozie. Wkurzeni i smutni musieliśmy odrabiać prace domowe, albo pisać w zeszytach zadane wypracowania. W siódmej klasie po raz pierwszy poszedłem na prawdziwą szkolną dyskotekę. Nie umiałem tańczyć, więc z kolegami podpieraliśmy ściany świetlicy. Pamiętam, że wtedy też podkochiwałem się w koleżance z mojej klasy. Nic z tego nie wyszło, nie stała się moją dziewczyną, bo chyba nie byłem w jej typie.
Szkoła średnia była wyzwaniem. Miałem ambicje i pomysły. Wybrałem profil, który mnie fascynował – chemię. Nowe miasto, nowi koledzy, nowe koleżanki. Byliśmy dość zwartą grupą. W różnych okolicznościach zazwyczaj trzymaliśmy się razem. Potrafiliśmy się wspierać. I wcale nie tylko pozwalając odpisywać zadania z matematyki. W życiu również. Cieszę się, że zostało nam to do dziś.
Czas tych pięciu lat edukacji zawodowej w technikum mocno zapisał się w mojej pamięci. Pewnie przez intensywność przeżyć. Wchodziłem wówczas w dorosłe życie. A więc pierwsze poważne miłości, pierwsze podróże, kontestacje wszystkiego, co tylko można było kontestować, wagary, młodzieńcze ideologie…
Nie przykładałem się zbytnio do nauki. Właściwie zależało mi tylko na tym, żeby zdać do następnej klasy. Jednak ambicje i pomysły z początku, po latach wyblakły. Inne sprawy stały się ważne. I tak już zostało.
Obecnie ze szkołą niewiele mam wspólnego. Właściwie to nic… Czasem tylko wracam do niej we wspomnieniach. Tak, jak dziś…