muzyka jak modlitwa
W piątek, wracając późnym wieczorem z pracy w drzwiach furty klasztornej natknąłem się na przełożonego. Niemalże wpadliśmy na siebie. Stał trzymając pod pachą ogromne podłużne pudło i kawałki jakiegoś żelastwa. W półmroku niewiele jednak mogłem wypatrzeć.
– Jezu Drogi! – Rzuciłem zdziwiony. – Cóż to takiego?
– Instrument! – Odpowiedział uśmiechając się od ucha do ucha.
– Instrument..?
No tak. Wszystko jasne! Przypomniałem sobie, że przecież nie tak dawno rozmawialiśmy na temat zakupu instrumentu klawiszowego dla naszych dzieci. Zwłaszcza, że zbliża się koniec roku i trzeba wydać pieniądze, jakie zostały z projektu dotującego pracę świetlicy. Fajna sprawa – pomyślałem. Może uda się nawet zmontować kapelę? Pamiętam, że kiedyś już była. Wspólnie z narcotraficantes w ośrodku założyliśmy zespół o wdzięcznej nazwie „Niezależni”. Graliśmy razem przez kilka tygodni dopóki prowadzący gitarzysta nie porzucił terapii i wyjechał do domu. Oby jednak tym razem dopisało nam więcej szczęścia!
Muzykowanie zawsze mnie fascynowało. W szkole średniej grałem w zespole. Wystąpiliśmy nawet kilkakrotnie na lokalnym festiwalu piosenki. Potem był niewielki epizod twórczości kabaretowej. Teraz, kiedy oglądam stare zdjęcia z występów i nagrania video ze spektakli nadziwić się nie mogę swojemu poczuciu humoru z tamtego czasu.
W seminarium również graliśmy, tyle że kapela była bardziej profesjonalna! W studio zapisaliśmy nawet własny krążek.
Muzyka… Muzyka jak modlitwa. Mówią, że uszlachetnia i uwrażliwia. Coś w tym musi być.