jesienny splin

Wracając z pracy zadzwoniłem do przyjaciół z propozycją wspólnego zjedzenie pudełka czekoladek. Umówiliśmy się za kilka chwil. Powiedziałem, że odstawię tylko auto do klasztoru, wezmę, co trzeba i zaraz się zjawię.

Powietrze na podwórku przesiąknięte było zapachem dymu. Nad miastem unosiła się gęsta mgła sprawiając, że światło ulicznych latarni z ledwością oświetlało przestrzeń tworząc atmosferę przygnębiającego półmroku, posępnego i wilgotnego.
Obok delikatesów natknąłem się na grupę kilku słaniających się na nogach mężczyzn. Miejscowi, niektórych znałem. Byli już dobrze „pod wpływem” i ostro spierali się o to, co kupić na wieczór. Wino, ćwiartkę, a może kilka piw? Spojrzałem w ich stronę. Czy to nie wszystko jedno? – pomyślałem – zresztą, i tak wszystko zależy od tego ile mają kasy. Uśmiechnąłem się do nich i pobiegłem dalej.

Kiedy wszedłem do domu dziewczyny właśnie oglądały telewizję, Alicja krzątała się w kuchni, a Bogusław kleił płytki w korytarzu na piętrze.
Wieczór upłynął nam na przyjacielskich rozmowach i pełnych humoru rodzinnych opowieściach. Popijaliśmy owocową herbatę i nie dbając o linię zapychali się czekoladkami. Pomimo przygnębiającego klimatu jesieni, do klasztoru wracałem w dobrym nastroju, pełen optymizmu i chęci do życia. Jak dobrze, że na świecie są jeszcze miejsca, do których jesienny splin nie sięga!