punkt oparcia
– Bardzo dobra siekiera! – Usłyszałem, kiedy po raz kolejny zamierzałem zamachnąć się toporem. – Z taką to pewnie żadne rąbanie nie straszne!
– Ta…, rzeczywiście dobra! – Odpowiedziałem ocierając pot z czoła. – Ale i tak trzeba się nią porządnie namachać.
Było gorąco. Początek października, a temperatura powietrza wciąż dochodziła do 30 stopni Celsjusza. Kilkukilogramowy kolun, który trzymałem w rękach (miejscowi tak nazywają siekierę do rozbijania grubych klocków drewna) wymagał sporej siły i zręczności. Ale dawałem sobie radę. Początki może były nieco trudne. Bolące mięśnie, odciski na dłoniach i powbijane w skórę drzazgi. Jednak stosunkowo szybko udało mi się opanować sztukę polegającą na tym, by dużo zrobić a wcale się nie narobić.
Spojrzałem na leżącą przede mną pryzmę porąbanego już drewna i na tę obok, jeszcze większą, która czekała na swoją kolejkę. Zejdzie mi z tym pewnie do późnej jesieni. Zresztą, nie ma pośpiechu. Drewna na nadchodzący sezon grzewczy jest pod dostatkiem, a to i tak, kiedy zwiozę do szopy będzie leżało do następnego roku.
Kilka dni temu, podczas prac porządkowych na podwórku pomyślałem sobie, że odpoczywam. Że właściwie niczego nie muszę. Że wszystko, co robię – chcę robić. Wiem, że wywrócone do góry nogami życie i tak będzie wymagało nowego punktu oparcia. Jednak póki co – kolun wystarcza.
Dodaj komentarz