zapomniana inicjatywa

Jeden otwór, drugi, trzeci, kolejny…

Stojąc na drabinie zręcznie wierciłem dziury w wysokim na kilka metrów dębowym panelu. Przyjemna robota. – Pomyślałem. – Gdyby jednak upał był nieco mniejszy zadowolenie z pracy na pewno byłoby bardziej odczuwalne. Słońce paliło niemiłosiernie. Na domiar złego jeszcze ta zapierająca dech w piersiach duchota! Nie było żadnego, nawet najmniejszego, podmuchu wiatru. Rozebrany do pasa, podtrzymując drabinę, Andrzej co chwila ocierał ręką pot z czoła. Zresztą, ja też miałem wrażenie, że za moment w pocie czoła spłynę z wysokości na ziemię.

Od rana, na podwórku, montowaliśmy ściankę wspinaczkową. Andrzej w ogrodzie zbudował z bali domek. Taki dla dzieci, z tarasem, zjeżdżalnią wprost do piaskownicy i drabiną zamiast schodów. Jedną ze ścian domku, wznoszącą się kawałek ponad dach, był ów mocny dębowy panel, do którego właśnie wkręcaliśmy wspinaczkowe chwyty.

– Zapomniana inicjatywa! – Szczerząc zęby śmiałem się do niego łobuzersko, ponieważ akcesoria potrzebne do budowy ścianki przeleżały w jego piwnicy prawie dwa lata.

– Najważniejsze jednak, że w końcu odkurzona. – Dorzuciłem. – Każda sprawa przecież musi mieć swój finał. Wyjazd na urlop, rozpoczęte studia, sprawa sądowa, miłość pierwsza, wreszcie życie – Twoje i moje.

– Zwłaszcza życie… – Spoglądając na mnie, po chwili milczenia powiedział z zadumą.

Zszedłem z drabiny. Wiercenie się skończyło. Zabraliśmy się więc za wkręcanie chwytów pokrytych sporą warstwą kurzu…