jesień idzie
Obchodziłem z przełożonym plac budowy, co rozciągał się wzdłuż klasztornego muru. Niezłe było pobojowisko! Przez głowę przeleciało mi wspomnienie przepychanek z konserwatorem, nacisków urzędników z Magistratu i rozpaczliwych poszukiwań firmy, która zajęłaby się wykopaliskami. Nieźle trzeba było się gimnastykować, żeby ze wszystkim zdążyć. No, bo przecież termin gonił. Oceniając postępy prac zastanawialiśmy się skąd weźmiemy kasę na pokrycie kosztów związanych z remontem i izolacją fundamentów.
– Dzieci nasze spłacać będą. – Mruknął pod nosem przełożony.
– Albo jeszcze i wnuki! – Dodałem z uśmiechem.
Przypomniała mi się historia nieuczciwego rządcy z Ewangelii, który chciał zrobić dobrze dłużnikom swojego pana. I zrobił. Chyba czas pomyśleć o jakichś dodatkowych zajęciach, albo o grosz wdowi prosić…
Postanowiłem wrócić do spraw kiedyś rozpoczętych a pozostawionych czemuś, nie wiadomo czemu, na pastwę losu. Przyszła refleksja, że odkładać w nieskończoność ich nie można. Życie ucieka, jak krajobraz za oknem pociągu. Wszystkiego, rzecz jasna, ogarnąć się nie da, ale może, choć trochę? Zresztą, jesień przecież idzie…