leżąc na kozetce

Pomalowane na biało ściany, błękitne rolety, proste krzesło, drewniane biurko i kozetka.
Gabinet wydał mi się niezbyt przyjemny.
Prawdę mówiąc wcale nie miałem ochoty tu przychodzić, jakoś tak wyszło…
Jednak ból, cierpienie i rodzące się z niego zniechęcenie do życia niekiedy stają się nie do zniesienia. Mocując się z nimi, nieustannie zadaję sobie pytanie: ile jeszcze wytrzymam? Godzinę, może dwie..? Jeszcze jeden dzień albo tydzień..? A może ani minuty dłużej?
Nadarzyła się okazja, całkiem spontanicznie, więc jestem.
Wszedłem do gabinetu, rzuciłem torbę na podłogę, zdjąłem z nóg sandały i położyłem się na kozetce.
– Za chwilę się zacznie. – Pomyślałem. – I nawet dobrze, że już. Lepiej od razu mieć wszystko z głowy.
K. widząc moje przerażenie uśmiechnęła się życzliwie.
– Powinno zaboleć, ale ty przecież stary chłop jesteś! Wytrzymasz!
Szybkim ruchem skalpela rozcięła skórę na bolącym palcu wyciskając z niego trochę żółtawego płynu. Po chwili ostrego bólu poczułem ulgę. Od kilku już dni każdy krok zaczynał sprawiać mi cierpienie. Duży palec u lewej stopy był spuchnięty i siny. Nie mogłem nawet założyć buta. Zresztą, jak przystało na mnicha, od trzech tygodni chodzę boso w sandałach, więc pewnie w tym tkwi przyczyna. Poharatałem stopy biegając po skałach i koniec końców dopadła je infekcja.
K. przemyła ranę odkażalnikiem, a brudne chirurgiczne narzędzia wrzuciła do kosza.
Zwlokłem się z kozetki, podziękowałem i pobiegłem do klasztoru.
Jak dobrze, że zastrzał mnie nie zastrzelił. Żyję. Mam się dobrze!