kilka słów o samotności cd.

Jak dobrze po przepracowanym dniu znów znaleźć się w swojej celi. Ciasnej, ale za to własnej. Jak dobrze, że nie ma już wspólnych dormitoriów, w których mnisi spali na słomianych matach, stłoczeni jak śledzie w beczce. Dzięki postępowi w reformach stylu życia zakonnego dziś mam szansę na odrobinę samotności. Niewątpliwie jest ona dla mnie łaską. Miejscem Spotkania. Obecnością, w której spotykam wszystkich. Pamiętam, że wstępując do klasztoru mój obraz życia zakonnika bardziej kojarzył mi się z pewną formą alienacji, niż z prawdziwym byciem-dla-innych. Na wyzbycie się złudzeń potrzebowałem jednak wielu długich miesięcy. Złamało mnie odkrycie, że tak naprawdę od świata nie uciekłem, wręcz przeciwnie! Zabrałem go ze sobą. Wszyscy, których zostawiłem w świecie za klasztornym murem wciąż byli ze mną. Później zrozumiałem, że tak naprawdę odnalazłem ich w sobie. Stali się we mnie Obecnością. To jednak był dopiero początek drogi…
Od samotności wielokrotnie uciekałem. Mimo wszystko, był to dość trudny wątek w moim życiu. Uciekałem od samotności, która staje sie pustką, i w której nie ma nic. Tak było do momentu, kiedy w sposób jak dotąd najbardziej pełny mogłem jej doświadczyć. Przeżyłem… i przestałem uciekać. W niej nauczyłem się BYĆ.
Samotność w ludzkim rozumieniu staje się cierpieniem. Pewnie dlatego, że nie jest prawdziwa. I tak naprawdę nie jest samotnością, tylko uporczywym szukaniem siebie.
Cieszę się tą niewielką przestrzenią ciszy w mojej samotni. Czasami tylko chrap zza ściany zdradza czyjąś obecność…