dzień w dolinie mgieł

Zamknąłem drzwi na klucz i powoli ruszyłem w stronę sal pacjentów.
Korytarz wypełniony był przytłumionym światłem, w którym chorzy, jak mdłe cienie, snuli się niczym zombie. Poczułem zapach. W powietrzu unosiła się woń jakichś chemikatów. Może lekarstw albo środków czystości..?
– No tak, – pomyślałem – Tak właśnie pachnie psychiatryk. O ile do jego zapachu pewnie można się przyzwyczaić, o tyle nieustanne życie w świecie cieni już wcale nie wydaje się takie proste.
Przy jednej z sal zaczepiła mnie młoda kobieta.
– Przepraszam… Pan jest księdzem, prawda?
– Tak. – Odparłem. – Jakoś tak wyszło…
Kobieta kiwnęła głową, a ja uśmiechnąłem się i poszedłem dalej.
Przy końcu korytarza zobaczyłem M. jak siedziała przy stoliku wpatrując się w pustą dal. Rozejrzałem się. Wokoło nie było niczego i nikogo. Tylko przestrzeń pusta jak ogołocona dusza. Beznamiętna dusza… Beznamiętnie spokojna…