czeski film
Sobotnie wędrowanie po okolicy i wieczorne maratony filmowe już zaczęły dawać się we znaki. Niedzielny poranek, na przykład okazał się bardziej dramatyczny, niż mógłbym przypuszczać.
Na pół jeszcze świadomy wyłączyłem telefon i dokładniej zawinąłem się w śpiwór. Spojrzałem na zegarek, było kilka minut po szóstej rano. A niech to! Przecież miałem odpoczywać! A tymczasem siedzę po nocach, a o poranku nie mogę podnieść się z łóżka.
Na domiar złego właśnie rozpoczęliśmy warsztaty z… z nazywania i komunikowania swoich uczuć. Prawdę mówiąc zbytnio nie mam ochoty na kolejne publiczne ściąganie spodni. Miałem pomysł na nie-myślenie, poddanie się prozaicznej codzienności odmierzanej modlitwą, rozmową z braćmi i wędrowaniem po okolicy, a tymczasem okazało się, że wszyscy zaczynamy mieć nieco pod górkę. Oby tylko ów formacyjny pobyt w Czechach nie okazał się jak czeski film, w którym nikt nic nie słyszał i nikt nie wie o co chodzi.
Próbuję go zrozumieć, jednak czasem mam wrażenie, że kiedy gapię się w szklany ekran on mi chce zrobić wodę z mózgu.
Chyba muszę się po prosu wyspać.
przede wszystkim odpocznij… a reszta powinna wrócić do normy :-)ale… łatwo komuś coś sugerować, kiedy zwykle sama robię podobnie… plany, planami a potem zupełnie robię co innego i czasem nawet zła jestem na siebie…trzymaj się!
Próbuję odpoczywać, jednak nie zawsze się to udaje. Niektórych osób nie widziałem latami, a to jedyny czas, żeby pobyć razem. Teraz intensywny czas warsztatów, ale juz niedługo przyjdzie czas na bycie sam ze sobą.
Hmm… Ciekawe to muszą być warsztaty ze względu na ich tematykę. Tylko jeśli człowiek nie chce się otwierać na innych, to w takim razie nie mają one raczej większego sensu. One sobie, a ich uczestnicy sobie…W sumie się Ojcu nie dziwię. Choć coś takiego wydaje mi się ciekawe i chętnie bym posłuchała, co prowadzący je czy inni mają do powiedzenia, tak sama niechętnie bym się wypowiadała. Bo zresztą nie należę do tych, co lubią publicznie mówić. To nie leży w mojej naturze… Ale z drugiej strony po to są tego typu zajęcia, by próbować coś zmienić w sobie i otwierać się na innych. Idea piękna i słuszna, tylko trudna do wykonania dla niektórych osób…Tak, proszę się wyspać. Może to choć trochę pomoże… ;)Pozdrawiam ciepło! :)
Jasne, że ciekawe! Chociaż trzeba mieć w sobie odwagę by w nie wchodzić. Jednak na teraz nie mam w sobie wielkiego pragnienia zajmowania sie sobą.
Hmm… Stąd wynika, że warsztaty niejako obowiązkowe, tak?
Gdybym się uparł, to bym nie poszedł. Ale nie o to przecież chodzi. Zresztą, i tak są prowadzone na bezpiecznym poziomie. Jutro juz koniec. A w sobotę dzień skupienia.
W takim razie owocnego czasu!
No cóż po tym poście, mam jedno skojarzenie, Bóg jest dobrem i nie pozwoli na to by robić wodę z mózgu;)))) takiemu mnichowi… Kocha każdego i ma swój plan względem każdego człowieka.Wierzę, że kocha bezgranicznie, dlatego warto się wyspać i z ufnością spojrzeć przed siebie Ojcze.Świat jest piękny wokoło.Ten Ojca maraton nocny nie pozwala zasnąć no i po co się tak męczyć?Puścić się tej liny asekuracyjnej pod tytułem niepewność-czeski to film czy nie czeski :)))Tak, Bóg jest dobry….nawet jak ktoś widzi tylko czeski film.Ufać trzeba a nie puszczać sobie czeski film w nocy, Ojcze….;),no ale Ojciec to wie przecież:))))
Większą trudność sprawia mi nie tyle zasypianie, co poranne podrywanie się z łóżka. Zresztą, jeszcze mam w sobie dość siły, by intensywnie przeżywać dzień. A Pan Bóg? Pan Bóg, mam nadzieję, wie co robi.
codziennie zasypiam o 5 rano i codziennie obiecuję sobie, że to ostatni raz… i do tego wszystkiego wmawiam sobie, że nie mam czasu na sen, jakby mi każdą minutę odbierano, ale wiem, wiem… pozdrowionka :)
Tylko się uśmiecham :)
dobrze, że chociaż Ty mnie nie krytykujesz i wiesz w czym rzecz:) to poranne wstawanie… wiesz, przelewam/cedzę/ nalewkę ananasową… to jak smak wakacji… malinówka w zalewie czeka w kolejce:) spokoju Tomeczku :)
Dobrze pamiętam jej smak… Pijałem w życiu różne rzeczy. Ta była rzeczywiscie wyjątkowa. Miłego, Margo!
Gdyby nie fakt, że w Twoim klasztorze jest pełna abstynencja, przyjechałabym z nalewką na dni kilka odetchnąć przed chemią… cóż, pozostało Ci jej wspomnienie w pamięci… co nie znaczy, że w sierpniu nie odwiedzę tej Łysej Góry:)
“…Nazywanie i komunikowanie swoich uczuć…”, hmm, co ja bym na to powiedziała… Blog jest w kategorii “Religia”, więc problem ujmę od strony wiary…Chrześcijaństwo to zwracanie się do strony życia, które jest w nas, ilekroć mamy coś robić, mówić, działać…Chociaż wielu ludzi widzi zewnętrzną normę – normę dobra i zła, to nasze postępowanie powinno opierać się na wewnętrznym życiu. Czy to co robimy w nas żyje i umacnia ( jesteśmy wewnętrznie w porządku, wewnętrznie mocni, odczuwamy namaszczenie) czy przytłacza, osłabia i zamiera. Czy gdy robimy daną rzecz, rośnie w nas poczucie, że znajdujemy się na właściwej drodze, czy też coś podpowiada nam, że błądzimy. Nie oceniamy czegoś jako właściwe czy niewłaściwe, poddając to ludzkiej krytyce i opiniom ale zadajemy sobie tylko jedno pytanie: co mówi nasze wewnętrzne życie. Jeśli jest ono w nas mocne i czynne, możemy daną rzecz zrobić, jeśli jest zimne i wycofuje się, nie powinniśmy tego robić. Tak postępując, nie będziemy mieć WYRZUTÓW SUMIENIA. To, co jest naprawdę właściwe, możemy zobaczyć wyłącznie wtedy gdy działa w nas Duch Święty. Gdy odczuwamy w sobie życie, znaczy to, że dana sprawa jest słuszna, gdy go nie odczuwamy, sprawa ta jest niewłaściwa. O wszystkim powinno się decydować zgodnie z odczuciem Bożego życia lub śmierci. Decyzje powinniśmy podejmować, kierując się tym, czy Boże życie, które jest w nas, powstaje, czy też zamiera. Bo faktem jest, że Bóg zamieszkuje w nas przez Pana Jezusa i Pan nieustanie objawia się wewnątrz nas.
Dodam jeszcze jedno swoje spostrzeżenie, że to co dobre nie zawsze jest właściwe. Wiele rzeczy jest słusznych z ludzkiego punktu widzenia, lecz Boża norma uznaje je za niewłaściwe. Często człowiek robi coś tylko dlatego, że jest to słuszne, właściwe – z jego punktu widzenia, ale kiedy to zaczyna robić, to coraz bardziej źle się z tym czuje. Jest to takie uszczęśliwianie kogoś na siłę; uszczęśliwiamy kogoś, bo nam się wydaje, że postępujemy słusznie, jednak po takim czynieniu dobra zamiast radości i pokoju zaczynamy odczuwać “moralnego kaca” i poziom Bożego życia w nas opada. Teraz przyszła mi taka myśl, czy z czynienia takiego dobra powinniśmy prosi Boga o przebaczenie…Kończę, bo chyba przynudzam :-)).
Myślę Józefina, że jeśli zycie dzielone z drugim czlowiekiem a zatem dar dzielenia się tym życiem czyli dobrem wypływa z potrzeby dawania tego życia drugiemu zyciu, to to mozemy nazawać dobrem scalaniem się w jedno a to zapewne jest dobro, zauważyć, podać rękę, podnieść, obdarować czymkolwiek choćby uwaga , spojrzeniem, zauważyć życie to już dać dobro.Chwalić je należy, bo to życie jest w nas przecież, tchnienie, cud darowany codziennie nam przez pełnie tego życia.A pełnia to dar serca codzienny, to chleb na drogę.Dać i zobaczyć radość, zadziwienie, zachwyt i życie w oczach tego obdarowanego.To piękne jest przecież.Dzieci ten zachwyt pokazują najszczerzej, bo nie doszukują się przyczyny,nie pytają co maja dać jeśli wezmą darowaną radość, biorą w zachwycie, odbierają ,widzą piękno w każdym dreptającym robaczku, muszce i obserwują ten cud życia,to darowane dobro szczerze nie pytając co chce taki darujący w zamian, czy go nie ukąsi, widzą życie dreptające po stole, trawie itp.A wierzcie potrafią cieszyć się z najmniejszej rzeczy która dostaną.To takie piękne jest przecież.Dlatego tak uczę się życia przez dzieci, patrzę na nich i to jest mój chleb powszedni, moja codzienna nauka, ja daję im mój czas,moje refleksje, zachwyt, a one dają znacznie więcej- życie dają, oczy dają,bo w nich jest nieskażone piękno tego życia. Ja tylko nieudolnie ciągle jeszcze próbuję tak brać życie, jak one w zachwycie najmniejszej chwili mi darowanej i cieszyć się tym tak szczerze jak one. Jest to trudne, jak ma się bagaż doświadczeń nie zawsze dobrych za sobą.Ale może dlatego warto raz jeszcze spojrzeć na studnię życia i ujrzeć jego czyste źródło a przynajmniej zobaczyć to odbicie piękna źródlanej wody.Czerpię więc nieustannie gdy tchu mi brak już.No i jest pięknie znowu…
Biedronko, zło jest zawsze złem i co do tego nikt nie ma wątpliwości, że należy go odrzucać, natomiast dobro nie zawsze jest właściwe. Podkreślam, nie zawsze. Człowiek żyje wg dwóch zasad postępowania – zasada życia albo zasada oparta na tym co właściwe i niewłaściwe. Przytoczę fragment z Pisma Świętego: “A przy tym Pan Bóg dał człowiekowi taki rozkaz: Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania; ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego zjesz, niechybnie umrzesz” (w. 16-17). Drzewo poznania dobra i zła jest tłumaczone jako “drzewo poznania tego, co właściwe i niewłaściwe” (zwróć uwagę na “i”; dobro i zło są zestawione razem jako jeden sposób postępowania). Bóg chciał, aby człowiek był zależny od Niego w swoim codziennym życiu tak samo, jak jego życie zależy od pożywienia. “Bo w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz. 17,28). Wg mnie chrześcijaństwo to kwestia życia, a nie postępowania zgodnie z jakąś normą. Chrześcijaństwo uczy życia a nie tego co właściwe i niewłaściwe. Czy zawsze to co robimy i uważamy za słuszne przynosi nam radość i pokój? Nie, na pewno nie zawsze. Przytoczę taki przykład. Przez jakiś okres czasu opiekowałam się 80-letnią panią (po przepisaniu “majątku” na wnuczkę rodzina się ogromnie skłóciła). Kobieta, przez kilka lat jadła tylko czerstwy (darmowy) chleb i maślankę. Ja, zaczęłam ją dokarmiać i wmuszać w nią, żeby coś innego zjadła, żeby jakoś inaczej żyła. Kobieta, po każdym moim posiłku użalała się, że boli ją wątroba, żołądek, że przytyła i że ciężko wchodzić jej do mieszkania na 4 piętro..itd…A ja po każdym takim “dobrym” uczynku miałam niesmak. Żal mi jej było, że przeze mnie dodatkowo cierpi. W końcu zauważyłam, że jedzenie, które jej przynosiłam ona zaczyna chować za meble…Zapytałam ją, co mam jej przynosić, żeby tego nie robiła? Odpowiedziała – “maślankę i suchy chleb”… Jest to przykład na to, że dobro wg mnie nie było dobrem dla niej…A gdybym posłuchała swojego głosu wewnętrznego, znacznie lepiej czułabym się i ja, i ona od samego początku, kiedy się poznałyśmy…
Józefino cała prawda, nic nie dodam:)))).To Bóg wie, co dla nas najlepsze do pełni, spełnienia czy czerstwy chleb czy cukierki.Pozdrawiam.
Ja poprzez uczucia nie określam czy coś jest dla mnie dobre czy też złe; czy jestem na dobrej drodze, czy też błądzę. Sporo we mnie intelektualnej refleksji. Chociaż dobrze widzi się również sercem. Pamiętam, że często rozdzierało mnie z tego powodu na dwoje. Po drodze różne rzeczy zwyciężały. Czasem rozwiązywały się same, a czasem Pan Bóg podpowiadał którędy dalej. Rzeczywiście uczucie pokoju, bądź niepokoju jest dobrym drogowskazem.