coś za coś

Spojrzałem na zegarek.
– Cholera! Na mnie już czas. Za chwilę będę musiał iść. Resztę dokończymy jutro, co?
– Jasne! I tak przecież sporo dziś zrobiliśmy. – Rzuciła z uśmiechem Anna.
Gorączkowo zacząłem porządkować rozrzucone na biurku papiery. Program do programów, harmonogram pracy do harmonogramów, długopisy, pieczątki i notesy do torby, klucze do kieszeni…

Pamiętam, że nigdy nie byłem dobry w utrzymywaniu porządku. Zresztą, do tej pory tak jest. Wyciągając książkę z biblioteczki nigdy nie odkładam jej na miejsce, zadrukowane listy papieru zamiast wyrzucić przekładam z miejsca na miejsce. Wyjęte z szafy ubrania często przerzucam to z łóżka na fotel, to z fotelu na podłogę. A kubki z niedopitą kawą dopiero pod koniec tygodnia ukradkiem, żeby nikt nie zobaczył, zanoszę do kuchni…
Co jakiś czas jednak wpadam w wir sprzątania. Zazwyczaj wtedy, kiedy moja pamięć operacyjna jest zawalona do tego stopnia, że w pokoju na nic nie ma już miejsca. Wtedy zaczyna się oczyszczanie biurka z niepotrzebnych rzeczy, odkurzanie, upychanie ubrań po szafkach. Ciągle też mam trudności z rozmieszczeniem swojego „ubóstwa”. Na niespełna 14 metrach kwadratowych mojej celi to naprawdę wielka sztuka. Wykorzystuję więc parapet, przykręcam do ścian dodatkowe półki, a tymczasowo niepotrzebne rzeczy układam na szafie. W ostatnim czasie kolejny kawałek wolnej jeszcze przestrzeni zajął kosz na bieliznę, który kupiłem w sklepie meblowym. Stawiając go obok biurka pomyślałem – coś za coś, wygoda za kolejny metr cennego miejsca.
Cóż! Taka jest część świata problemów dorosłego mnicha. Niekiedy myślę sobie, że może gdybym założył rodzinę domownicy bardziej mobilizowaliby mnie do systematyczności?

Spakowałem wszystkie rzeczy do torby i segregatorów i pożegnałem się z Anną. W końcu i tak najważniejsze jest to, że pomimo mojego zakręcenia robota wciąż idzie do przodu.