bezpieczeństwo czy wolność?

Wybiegając w pośpiechu do przychodni zdrowia na umówioną wizytę u doktora Sullivana zabrałem ze sobą kilka leżących na parapecie gazet. To na wypadek gdybym musiał czekać w kolejce. Pogoda już mocno jesienna, więc i pewnie tłumy poprzeziębianych, jak ja cherlawców, będą oblegać gabinet lekarski. I prawie się nie pomyliłem. Na korytarzu przed pokojem Sullivana spora grupa pacjentów oczekiwała na jego przyjście.
– Jak dobrze, że pod ręką mam gazety! – Pomyślałem. – Stanie w kolejce nie będzie się dłużyć. Książki, ciekawe artykuły zawsze były dobrą bronią na zabicie czasu.
Określiłem swoje miejsce w kolejce, powiesiłem kurtkę na wieszaku i usiadłem wygodnie na postawionej przed gabinetem ławce.

Czytałem o tym, że ceną, jaką przychodzi współczesnemu człowiekowi płacić za wolność jest samotność. O ile dawne praktykowanie rytuałów inicjacyjnych włączających osobę do danej społeczności dawało jej poczucie tożsamości i gwarancję bezpieczeństwa, o tyle dzisiejszy ich brak mocno wpływa u ludzi na doświadczenie wyobcowania, bezsensu życia i osamotnienia. Poprzez rytuały inicjacyjne człowiek wtapia się we wspólnotę stając się jej częścią, natomiast bez nich nie należy nigdzie. Co prawda nie ma żadnych zobowiązań, sam dokonuje wyborów, ale jednocześnie sam też musi mierzyć się z tym, co go spotyka.
Zdaniem autora ma to również swoje dobre strony. Skoro, jako człowiek nie czuję się przyporządkowany do żadnej społeczności, to mogę robić wszystko, na co mam ochotę. Nie jestem ani muzułmaninem, ani chrześcijaninem, ani buddystą – jestem wolny!
Jaka jest więc recepta na przeżywanie człowieczeństwa w poczuciu własnej tożsamości, bezpieczeństwa i wolności zarazem?
Pomyślałem o swoich inicjacjach. Identyfikuję się z chrześcijaństwem, z katolicyzmem. Co więcej! Jestem prezbiterem Kościoła, mnichem, członkiem wspólnoty zakonnej, której ślubowałem wierność. Obowiązują mnie przykazania, normy, zasady, śluby… Być może wszystko to wytycza dość wąski korytarz, w którym trzeba się zmieścić, nie mniej jednak daje poczucie realnej wolności!

Z zamyślenia wyrwała mnie powracająca jak bumerang świadomość choroby i tego, że właśnie nadszedł czas na moją kolejkę. Schowałem gazety do torby i wszedłem do gabinetu. Doktor zbadał mnie, posłuchał szemrania w oskrzelach, po czym przepisał jakieś medykamenty.
– Niech ojciec posiedzi kilka dni w domu. To jeszcze nie grypa, ale trzeba dmuchać na zimne.
Podziękowałem i uśmiechając się podałem rękę na pożegnanie.
Wychodząc z przychodni pomyślałem:
– Poczucie bezpieczeństwa za utratę wolności, czy pełnia swobody z alienacją i zagubieniem? Egh! Czy niemalże zawsze coś musi być za coś?